- Musimy zadzwonić do kogoś z jej rodziny. - powiedziała pielęgniarka, podłączając Rose kroplówkę.
- Nic nie musimy. - mruknąłem, patrząc na swoją dziewczynę. - Ja jestem jej teraz najbliższy, więc spokojnie. Bez nerwów. - usiadłem na rogu łóżka, łapiąc ją za rękę.
- No dobrze, to może ja Was zostawię. - kobieta lekko się zarumieniła, a ja od razu, po jej wyjściu, zapytałem:
- Jak się czujesz, kochanie?
- Dobrze. - wymusiła blady uśmiech - to tylko omdlenie. - zaśmiała się lekko.
- Rose, tylko omdlenie nie jest naturalną rzeczą. Jestem już z Tobą jakiś czas i nie zauważyłem, żebyś, bez powodu, co chwilę mdlała i raniła skroń. - przyłożyłem dłoń do jej twarzy i pogłaskałem miejsce, na którym był przylepiony plasterek. - Czułaś się ostatnio jakoś... gorzej? - oblizałem usta.
- Nie.. - mruknęła.
- Jadłaś coś dzisiaj? - spojrzałem na nią.
- Nie.. - skrzywiła się po chwili ciszy.
- Skarbie, dlaczego? - wytrzeszczyłem oczy.
- Oh Justin.. - zaczęła. - Mam dużo na głowie. Jednego dnia wyleciałam bez śniadania, drugiego. Potem nie zjadłam obiadu, martwiłam się o Reneesme, denerwowałam się w pracy i tak wyszło... - szepnęła.
- Rose, Kochanie, jak tak wyszło? Nie możesz być tak nieodpowiedzialna. - podniosłem ton. - Nie pozwolę, aby tak się działo. - powiedziałem poważnie.
- Dlaczego? - zmarszczyła brwi. - Przecież t---
- Bo Cię kocham. - powiedziałem spontanicznie.
Dziewczyna zmieszała się trochę i już po chwili na jej twarz wkradł się lekki uśmiech, a oczy wypelniły się malutkimi, ledwo widzialnymi łezkami.
- Ja Ciebie też kocham. - szepnęła.
Uśmiechnąłem się lekko i złapałem jej twarz w dłonie, po czym delikatnie musnąłem jej usta.
- Dobra, Kochanie. - mruknąłem. - Muszę lecieć do pewnej pacjentki, zaraz wracam. - puściłem do niej oczko, na co lekko się zaśmiała.
Tak jak mówiłem, wyszedłem z sali i poszedłem ponownie do Rick'a. Mężczyzna siedział w pomieszczeniu z kamerami i od niechcenia wpatrywał się w ekrany monitorów.
- Jadę do Jennifer. - mruknąłem, chcąc zdobyć jego uwagę.
- Jak to, teraz? - zmarszczył brwi.
- Nie, za 5 lat. - prychnąłem. - Oczywiście, że teraz. - mruknąłem surowo. - Rose zemdlała, więc zostanie na noc na obserwacji. Powiem jej, że jadę na pilną operację do szpitala po drugiej stronie miasta. - powiedziałem obojętnie.
- Jak chcesz. - wzruszył ramionami i popił swoją czarną jak smoła kawę.
- Z kim ja współpracuję.. - jęknąłem pod nosem, wychodząc z pomieszczenia.
Od razu udałem się do sali, gdzie leżała moja dziewczyna. Już z dala dostrzegłem, że nie była sama. Bayle. Oh, jak ja nie lubię osób z jej pracy. Zacisnąłem szczękę i wszedłem do pomieszczenia.
- Skarbie, jadę na pilną operację do drugiego szpitala. Jak tylko wrócę, to do Ciebie zajrzę. - mruknąłem, nie zwracając uwagi na typa siedzącego obok niej.
- Cześć Justin. - usłyszałem jego lekkie zaśmianie się.
Skąd on zna moje imię?!
- Witam. - mruknąłem od niechcenia. - Do zobaczenia. - szepnąłem, po czym zostawiłem ciepły pocałunek na ustach dziewczyny. - Do widzenia. - rzuciłem i wyszedłem z pomieszczenia, zostawiając ich samych.
Nic nikomu nie mówiąc, udałem się do gabinetu lekarzy. Przebrałem się w czarne, opuszczone spodnie, biały podkoszulek i czarną, skórzaną kurtkę. Dopełniłem swój strój białymi suprami i poszedłem do recepcji.
- Jadę na zmianę do karetki. - poinformowałem recepcjonistkę, po czym zacząłem policzkować się w myślach, że nie wymyśliłem niczego lepszego.
Młoda kobieta skinęła lekko głową z uśmiechem i zanotowała tą informację na jakiejś kartce. Pierwszy raz ją widziałem, wczoraj chyba ją zatrudniono. Nie powiem, ładna. Puściłem do niej oczko, na co lekko się zarumieniła i schowała zawstydzony wzrok w kartkach. Zaśmiałem się pod nosem i wszedłem do windy i nacisnąłem przycisk '0'. Zjechałem na parter i opuściłem swoje miejsce pracy. Wsiadłem do swojego ferrari i z piskiem opon ruszyłem pod swój dom.
OCZAMI ROSE
- Nic nie musimy. - mruknąłem, patrząc na swoją dziewczynę. - Ja jestem jej teraz najbliższy, więc spokojnie. Bez nerwów. - usiadłem na rogu łóżka, łapiąc ją za rękę.
- No dobrze, to może ja Was zostawię. - kobieta lekko się zarumieniła, a ja od razu, po jej wyjściu, zapytałem:
- Jak się czujesz, kochanie?
- Dobrze. - wymusiła blady uśmiech - to tylko omdlenie. - zaśmiała się lekko.
- Rose, tylko omdlenie nie jest naturalną rzeczą. Jestem już z Tobą jakiś czas i nie zauważyłem, żebyś, bez powodu, co chwilę mdlała i raniła skroń. - przyłożyłem dłoń do jej twarzy i pogłaskałem miejsce, na którym był przylepiony plasterek. - Czułaś się ostatnio jakoś... gorzej? - oblizałem usta.
- Nie.. - mruknęła.
- Jadłaś coś dzisiaj? - spojrzałem na nią.
- Nie.. - skrzywiła się po chwili ciszy.
- Skarbie, dlaczego? - wytrzeszczyłem oczy.
- Oh Justin.. - zaczęła. - Mam dużo na głowie. Jednego dnia wyleciałam bez śniadania, drugiego. Potem nie zjadłam obiadu, martwiłam się o Reneesme, denerwowałam się w pracy i tak wyszło... - szepnęła.
- Rose, Kochanie, jak tak wyszło? Nie możesz być tak nieodpowiedzialna. - podniosłem ton. - Nie pozwolę, aby tak się działo. - powiedziałem poważnie.
- Dlaczego? - zmarszczyła brwi. - Przecież t---
- Bo Cię kocham. - powiedziałem spontanicznie.
Dziewczyna zmieszała się trochę i już po chwili na jej twarz wkradł się lekki uśmiech, a oczy wypelniły się malutkimi, ledwo widzialnymi łezkami.
- Ja Ciebie też kocham. - szepnęła.
Uśmiechnąłem się lekko i złapałem jej twarz w dłonie, po czym delikatnie musnąłem jej usta.
- Dobra, Kochanie. - mruknąłem. - Muszę lecieć do pewnej pacjentki, zaraz wracam. - puściłem do niej oczko, na co lekko się zaśmiała.
Tak jak mówiłem, wyszedłem z sali i poszedłem ponownie do Rick'a. Mężczyzna siedział w pomieszczeniu z kamerami i od niechcenia wpatrywał się w ekrany monitorów.
- Jadę do Jennifer. - mruknąłem, chcąc zdobyć jego uwagę.
- Jak to, teraz? - zmarszczył brwi.
- Nie, za 5 lat. - prychnąłem. - Oczywiście, że teraz. - mruknąłem surowo. - Rose zemdlała, więc zostanie na noc na obserwacji. Powiem jej, że jadę na pilną operację do szpitala po drugiej stronie miasta. - powiedziałem obojętnie.
- Jak chcesz. - wzruszył ramionami i popił swoją czarną jak smoła kawę.
- Z kim ja współpracuję.. - jęknąłem pod nosem, wychodząc z pomieszczenia.
Od razu udałem się do sali, gdzie leżała moja dziewczyna. Już z dala dostrzegłem, że nie była sama. Bayle. Oh, jak ja nie lubię osób z jej pracy. Zacisnąłem szczękę i wszedłem do pomieszczenia.
- Skarbie, jadę na pilną operację do drugiego szpitala. Jak tylko wrócę, to do Ciebie zajrzę. - mruknąłem, nie zwracając uwagi na typa siedzącego obok niej.
- Cześć Justin. - usłyszałem jego lekkie zaśmianie się.
Skąd on zna moje imię?!
- Witam. - mruknąłem od niechcenia. - Do zobaczenia. - szepnąłem, po czym zostawiłem ciepły pocałunek na ustach dziewczyny. - Do widzenia. - rzuciłem i wyszedłem z pomieszczenia, zostawiając ich samych.
Nic nikomu nie mówiąc, udałem się do gabinetu lekarzy. Przebrałem się w czarne, opuszczone spodnie, biały podkoszulek i czarną, skórzaną kurtkę. Dopełniłem swój strój białymi suprami i poszedłem do recepcji.
- Jadę na zmianę do karetki. - poinformowałem recepcjonistkę, po czym zacząłem policzkować się w myślach, że nie wymyśliłem niczego lepszego.
Młoda kobieta skinęła lekko głową z uśmiechem i zanotowała tą informację na jakiejś kartce. Pierwszy raz ją widziałem, wczoraj chyba ją zatrudniono. Nie powiem, ładna. Puściłem do niej oczko, na co lekko się zarumieniła i schowała zawstydzony wzrok w kartkach. Zaśmiałem się pod nosem i wszedłem do windy i nacisnąłem przycisk '0'. Zjechałem na parter i opuściłem swoje miejsce pracy. Wsiadłem do swojego ferrari i z piskiem opon ruszyłem pod swój dom.
OCZAMI ROSE
Leżałam w sali, gdy usłyszałam dźwięk mojego telefonu. Sięgnęłam ręką na szafkę stojącą obok i wzięłam iPhone'a do ręki. Dzwonił Bayle, więc przejechałam kciukiem po ekranie i od razu odebrałam.
- Tak?
- Hej piękna. Co tam? - czułam, że się uśmiechnął. - Jak czuje się Reneesme?
- Mała już dobrze, o wiele lepiej. Troszkę jednak gorzej ze mną. - zaśmiałam się lekko.
- Co masz na myśli? - wyobraziłam sobie, że zmarszczył brwi, tak jak zawsze to robi.
- Em.. - przygryzłam wargę. - Zemdlałamirozwaliłamsobieskroń. - powiedziałam na wydechu, wiedząc jaki jest Bayle.
- Słucham? - zapytał po chwili ciszy.
Westchnęłam - Zemdlałam i rozwaliłam sobie skroń. - mruknęłam.
- Boże, Rose.. - mruknął. - Nic nie jesz, prawda?
- Oh Bayle, przestań. Będę już jeść. Zadowolony? - powiedziałam trochę ostrzejszym tonem niż zamierzałam. - Zaraz będę. - rzucił i zakończył połączenie.
Wywróciłam oczami i położyłam telefon z powrotem na szafce. Nim się obejrzałam, po około 10 minutach w drzwiach stanął zastępca mojego szefa. Uśmiechnął się do mnie, po czym podszedł do łóżka i usiadł na krześle, które stało obok.
- Będę Ci robił śniadania, obiady i kolacje, wiesz? - zaśmiał się.
- Justin mówił to samo. - wywróciłam oczami z rozbawieniem.
- Chcia--- - przerwał, gdy do pomieszczenia wszedł mój chłopak.
- Skarbie, jadę na pilną operację do drugiego szpitala. Jak tylko wrócę, to do Ciebie zajrzę. - mruknął, przechodząc zupełnie obojętnie obok Bayle'a.
- Cześć Justin. - Bayle zaśmiał się lekko.
- Witam. - mruknął, nadal nie zwracając zbytnio na niego uwagi. - Do zobaczenia. - szepnął, po czym zostawił na moich ustach słodki pocałunek, a ja lekko się uśmiechnęłam. - Do widzenia. - rzucił i wyszedł z sali zostawiając nas samych.
- A temu co? - mój przyjaciel zaśmiał się, wskazując na drzwi, w których jeszcze chwilę temu widzieliśmy szatyna. Wzruszyłam ramionami, również lekko się śmiejąc. - Zapoznasz mnie wreszcie z tą słodką dziewczynką? - uśmiechnął się, pytając zapewne o moją kochaną Renee.
- Może później. - mruknęłam z uśmiechem. - Jak na razie muszę leżeć. - westchnęłam, lekko unosząc dłoń, do której miałam podłączoną kroplówkę. - Gdybym teraz wybrała się na spacerek, to raczej Justin by mi tego nie darował. - zaśmiałam się.
- Oh. - zaśmiał się. - Rozumiem. - uśmiechnął się, gdy do sali weszła pielęgniarka.
- Mogę chwilę przeszkodzić? - mruknęła, kładąc ręce na rogu łóżka.
- Oczywiście. - oblizałam usta.
- Dostałyśmy zadanie, ale musimy jeszcze otrzymać Pani zgodę. - uśmiechnęła się. - Doktor Bieber zalecił nam, abyśmy przewiozły małą Reneesme tutaj na salę. Możemy? - założyła kosmyk włosów za ucho.
- Jeszcze Pani pyta? - zaśmiałam się.
- Uznaję to za tak. - puściła do mnie oczko i po chwili wyszła.
- No, to za chwilę ją poznasz. - zaśmiałam się, patrząc na Bayle'a.
- W końcu. - wypuścił powietrze. - Też chcę być dobrym wujkiem. - poruszył zabawnie brwiami.
- Oj nie obiecuj sobie zbyt dużo. - prychnęłam. - Ona Cię nie zna. - wyszczerzyłem się.
- Jeszcze. - pokazał na mnie palcem, na co wywróciłam z rozbawieniem oczami.
Chwilę po tym dostrzegłam jak na wózku inwalidzkim jedzie do mnie malutka brunetka. Trzymała w rączce misia, którego dałam jej, gdy pojechałam zabrać ją do siebie na noc. Gdy zobaczyła, że na nią patrzę, na jej piękną twarzyczkę wkradł się wielki uśmiech. Pomachała do mnie, co odwzajemniłam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Hej ciociuuuu. - powiedziała melodyjnie, gdy minęła próg sali.
- Hej Słońceeee. - zrobiłam to samo co ona, po czym obie się zaśmiałyśmy.
- Kim Pan jest? - mała zmarszczyła brwi, wskazując na Bayle'a, gdy pielęgniarka położyła już ją na łóżku i wyszła z sali.
- Jestem kolegą z pracy Twojej cioci. - uśmiechnął się, wstając. - Bayle. - wyciągnął rękę do dziewczynki.
- Reneesme. - zaśmiała się, lekko ją ściskając. - Co Pan tutaj robi? - mała usiadła po turecku.
- Hej, mów mi Bayle. - zaśmiał się. - Jak mówisz Pan, to czuję się staro. - zrobił smutną minkę.
- Sory Bayle, ale jesteś już stary. - spojrzałam na niego i w tym samym momencie usłyszałam śmiech Renee.
- Dzięki! - zaśmiał się. - Okay Reneesme. Jak się czujesz? - spojrzał na małą ze spokojem w oczach.
- Dobrze. - uśmiechnęła się. - Doktor Bieber mówił, że już mnie może jutro wypiszą. - zaśmiała się, tuląc do siebie misia.
- Mam nadzieję, że mnie też. - westchnęłam.
- Tak, Ciebie też. - mruknęła. - Mówił, że wypiszą nas razem i on wtedy zabierze nas na obiad. - zaśmiała się.
Uśmiechnęłam się. To niesamowite, ten człowiek mnie zadziwia. Jest naprawdę kochany. Zaczęliśmy rozmawiać. Bayle opowiadał nam różne kawały, Reneesme śmiała się jak jeszcze nigdy przedtem. To wspaniałe widzieć jej śmiech. Gdy było już naprawdę późno, mój przyjaciel oznajmił, że pojedzie już do domu. Ucałował mój policzek na pożegnanie, po czym podszedł do Reneesme.
- Do zobaczenia, mała. - uśmiechnął się.
- Dobranoc. - zaśmiała się i zarzuciła mu ręce na szyję.
Mężczyzna przytulił do siebie małą i gdy już oficjalnie się pożegnali, wyszedł, życząc nam wcześniej słodkich snów.
- Idziemy spać, co? - zaśmiałam się, kładąc się na boku, by lepiej widzieć dziewczynkę.
Mała ziewnęła - Tak. - uśmiechnęła się.
- Dobranoc. - posłałam jej łagodny uśmiech.
- Dobranoc ciociu. - odwzajemniła gest, po czym położyła się na drugim boku. Przez dłuższą ciszę panowała cisza, zaczęła zasypiać, gdy usłyszałam jeszcze jej szept - Kocham Cię ciociu.
- Ja Ciebie też, Aniołku. - mruknęłam z uśmiechem i po niedługiej chwili zasnęłam.
OCZAMI JUSTINA
Czekałem aż wybije północ. Nie wiem po cholerę tak wcześnie wyjechałem z tego szpitala. Wydaje mi się, że jeszcze bym został, gdyby nie ten głupi Bayle. Co on w ogóle tam robił? Po co do niej przyjechał? Postanowiłem, że zadzwonię do Rose, ale spojrzałem na zegarek - 23.30. Zapewne śpi. Napisałem więc do niej wiadomość.
Do: Rose.
Skarbie, śpisz?
Po kilku minutach dostałem odpowiedź.
Od: Rose.
Nie.. Już nie.
Nie zastanawiając się wybrałem jej numer i przyłożyłem telefon do ucha. Po dwóch sygnałach usłyszałem jej zaspany głos.
- Tak?
- Hej Myszko, czemu nie śpisz? - na moją twarz wkradł się lekki uśmiech.
- Szczerze? - mruknęła. - Obudziłeś mnie sms'em. - zaśmiała się cicho.
- Oh. - mruknąłem niezadowolony. - Wybacz Kochanie. - szepnąłem. - Masz Reneesme ze sobą w pokoju? - zapytałem z uśmiechem.
- Tak, mam. - zaśmiała się. - Doktorze Bieber, Pana mała pacjentka wspomniała coś o jutrzejszym obiedzie. Czy Pan coś kombinuje?
- Ja? - udałem, że nic nie wiem. - Ależ skąd. - zaśmiałem się. - Coś się jej zapewne przyśniło. - westchnąłem.
- Dobra dobra. - czułem, że się uśmiechnęła.
- Okay, idź może już spać, hm? - mruknąłem. - Ja mam jeszcze pięć minut przerwy, więc się nie wyśpię. - zaśmiałem się. - Spotkamy się jutro z samego rana. Będę czekał przy Twoim łóżku zanim się obudzisz. - zapewniłem.
- Okay. Dobranoc Kotku. - powiedziała to tak słodko, że aż miałem gęsią skórkę na ciele.
- Dobranoc Kochanie. - mruknąłem z uśmiechem i się rozłączyłem.
Włożyłem telefon do kieszeni spodni i poszedłem po swoją czarną, skórzaną torbę z narzędziami. Nałożyłem na siebie skórzaną kurtkę, zamknąłem dom i wsiadłem do samochodu. Poruszając się z małą prędkością ruszyłem pod dom kolejnej ofiary. Nigdy mi się to nie znudzi. - zaśmiałem się w duchu. Kilka minut po północy zaparkowałem po drugiej stronie jej domu. Wysiadłem z auta jak gdyby nigdy nic i ruszyłem pod jej dom. Wyjąłem z kieszeni podrobiony kluczyk i otworzyłem drzwi. Dwupiętrowy dom, dzisiaj będzie najciekawiej ze wszystkich, oh. Chyba nie muszę szczegółowo wszystkiego opisywać, prawda? Przecież wiadome, co robiłem. Chociaż pokrótce mogę Wam to streścić. Na samym początku przywiązałem ręce ofiary do rogów łóżka za pomocą metalowych linek. Następnie, zgodnie z moją tradycją, wyjąłem zapalniczkę i zacząłem przypalać róg poduszki mojej koleżanki, gdy ta w pewnym momencie zaczęła się przebudzać. Nie wiedziała, co się dzieje. Jak one wszystkie w tym momencie. Podniosła głowę i ujrzała nad sobą moją ciemną postać. Jej ciemnobrązowe oczy wpatrywały się we mnie ze zdziwieniem i iskierkami strachu.
- Rozpoczynamy naszą grę, aniołku. - szepnąłem zachrypniętym głosem.
Jennifer patrzyła na mnie najpierw nic nie rozumiejąc, a potem zaczęła krzyczeć. Złapałem najbliżej leżący mnie ostry, cienki przedmiot, w tym przypadku był to jakiś beznadziejny długopis, i wbiłem jej w gardło, powodując utratę jej głosu. Przebiłem struny głosowe. Polubiłem to robić, jakoś wtedy łatwiej mi się wtedy z nimi współpracuje. Z ust kobiety wydobył się niemy krzyk. Jak zwykle nie zwróciłem na to uwagi. Ponownie sięgnąłem do mojej skórzanej torby i wyciągnąłem z niej skalpel. Odłożyłem go na szafkę i zabrałem się za przywiązywanie nóg ofiary do łóżka. Wyrywała się, próbowała się uwolnić, ale byłem silniejszy. Dlaczego mnie to nie dziwi. Gdy zakończyłem tę czynność spojrzałem na jej twarz. Z jej oczu spływały strumieniami łzy.
- Myszko, nie płacz. - mruknąłem cicho i starłem jej kilka łez.
Następnie wziąłem z szafki skalpel i podszedłem jak najbliżej blondynki. Przeciąłem górę jej nocnej koszuli, następnie ją rozrywając. Kobieta leżała teraz przede mną nago, choć to mało istotne. W końcu lekko przyłożyłem skalpel nad jej prawą piersią, po czym lekko zjechałem ukosem w dół. Z drugiej strony zrobiłem to samo, a gdy te dwie linie złączyły się, zjechałem prostą linią do jej podbrzusza. Wyciąłem głęboką ranę w kształcie litery Y. Wyjąłem z torby strzykawkę. Wstrzyknąłem jej dwie igły - jedna zawierała adrenalinę, a druga sterydy. Chciałem, żeby do ostatniej chwili widziała co się dzieje. Zacząłem odrywać od kości płaty jej skóry. Zaczęła krzyczeć, ale wiem, że to sprawiało jej wielki ból. Każdej sprawia. Przez mostek dostrzegłem jej skaczące serce. Biło w bardzo szybkim rytmie - bała się. Ale to chyba naturalne, prawda? W sumie nie miała czego. Zaraz i tak miała umrzeć, więc.. Wyrywała się tak mocno, że z miejsc, gdzie była przywiązana, zaczęła lecieć krew. Zacząłem lekko jeździć palcami po jej żebrach, a potem przyłożyłem skalpel do jej wnętrza. Jennifer wygięła się w łuk, pod wpływem metalowego narzędzia na jej ciele. Widziałem jak cierpi. Wyjąłem z torby piłę elektryczną. Uśmiechnąłem się do niej i zacząłem przecinać mostek. Świst piły i zapach przecinanej kości sprawił, że moja ofiara zamknęła oczy. Chciała jak najszybciej umrzeć. Niestety nie ma tak dobrze. Nie zasłużyła sobie na tak łatwą śmierć. Zdradziła mnie w gimnazjum. Niemądra dziewczynka. Otworzyłem klatkę piersiową i ponownie wziąłem do ręki skalpel. Zatrzymałem się nad workiem osierdziowym. Kolejne zadanie wymagało precyzji i ostrożności, musiałem przeciąć błonę. Teraz miałem jej serce na wyciągnięcie dłoni. Zwinnym ruchem wsadziłem rękę w głąb jej klatki piersiowej i zacząłem pieścić jej serce. Sięgnąłem jedna rękę po sól fizjologiczną. Po chwili trzymałem już serce w swoich rękach. W moich dłoniach tętniło życie. Osiągnąłem cel. Wróciłem do łóżka i wyjąłem z torby słoik z lodem. Delikatnie włożyłem zdobycz do środka. Schowałem słoik w skórzanej torbie. Zaszyłem jej ciało.. Po trzydziestu minutach wglądało już całkiem normalnie, no może pomijając litry krwi rozlane w okół niej. Schowałem swoje przyrządy do torby. Wyjąłem jeszcze tylko dwie rzeczy: gumkę do włosów i fioletową wstążkę. Pochyliłem się nad jej głową i związałem jej długie, blond włosy w niechlujny kok. Wstążkę zawiązałem w okół jej lewego nadgarstka. Cóż, mógłbym uznać zadanie za skończone, ale nie tym razem. Rozwiązałem linki i delikatnie uwolniłem jej kończyny. Złapałem zraniony nadgarstek w rękę i zacząłem ciągnąć na balkon, zabierając wcześniej ze sobą mocny sznur. Gdy znalazłem się już na podwórku, zawiązałem na jej nadgarstkach mocne supły, po czym przerzuciłem ciało przez barierkę. Zawiązałem sznur dookoła słupka i z uśmiechem przyglądałem się jak ciało Jennifer zwisa nad basenem. Odwróciłem się na pięcie i poszedłem do sypialni po swoje rzeczy. Wziąłem skórzaną torbę i tylnym wyjściem wyszedłem z domu. Wsiadłem do samochodu i z powrotem pojechałem do swojego domu, gdzie wziąłem relaksujący prysznic i dołączyłem serce Jennifer do reszty w mojej lodówce.
~*~
Siedziałem obok łóżka Rose i wpatrywałem się w jej powoli unoszącą się i po chwili opadającą klatkę piersiową, gdy zobaczyłem, że jej telefon zaczął dzwonić. Nie chcąc, żeby się jeszcze budziła, przejechałem kciukiem po erkanie, nie sprawdzając kto dzwoni.
- Rose, jest kolejne morderstwo. - usłyszałem załamany głos tego debila. Tony'ego czy jak mu tam.
Zaśmiałem się cicho pod nosem. - Rose jeszcze śpi. - mruknąłem z uśmiechem i się rozłączyłem.
~*~
Witajcie kochani!
Nie będę Was przepraszać, że późno rozdział, bo to zapewne Wam się już znudziło.
Ale zrozumcie mnie. Zbliża się koniec roku, poprawianie ocen i takie tam. Wiecie o co chodzi, prawda?
Mam nadzieję, że jakoś Was zainteresowałam tym rozdziałem. :)
Do następnego. xxx
Rose.