wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 18.

OCZAMI ROSE
 
- Ręce za głowę. - warknęłam, wyciągając pistolet zza paska. Taki tam plus bycia detektywem w wydziale zabójstw.
Nie zrobił tego co chciałam, jednak odsunął się o krok, nadal się do mnie nie odwracając. Zamknęłam na chwilę oczy. Justin, mój Justin to morderca. Dupek, którego od tak długiego czasu chciałam zabić, jest tą samą osobą, która sypiała ze mną w tym samym łóżku. Miałam oczy pełne łez. Kompletnie nie wiedziałam co mam robić, jak się zachować, najgorsze jest to, że obdarzyłam tego człowieka bez serca głębokim uczuciem.
- Rose, co Ty tu robisz? - odezwał się tym, jak zwykle, opanowanym głosem, zakładając ręce za głowę.
Naprawdę myślał, że utnę sobie z nim teraz pogawędkę? Zabawny. Podeszłam do kobiety, która zanosiła się łzami.
- Nic Ci się już nie stanie, spokojnie. Jestem tu. - mruknęłam i rzuciłam jej swój telefon na łóżko, wcześniej uwalniając jej nadgarstki. - Wybierz numer Tony'ego i dzwoń.
- Nie radziłbym tego robić. - szatyn zaśmiał się i odwrócił się w moją stronę.
Odbezpieczyłam pistolet. - Milcz. - szepnęłam.
- Strzelisz we mnie? - zaśmiał się. - To będzie ostatnia rzecz, którą zrobisz. - syknął.
Bałam się go. Cholernie się go bałam. Jednak nie mogłam mu tego pokazać. Bałam się, że zabije tą kobietę mimo mojej obecności, a do tego odbierze życie też mnie.
- Oddaj mi pistolet. - wyciągnął rękę w moją stronę.
Pokręciłam głową, a po moich policzkach spłynęły łzy. - Kochałam Cię..
- Twój problem kochanie. - westchnął.
- Nie przerywaj mi. - warknęłam. Zaśmiał się. - Nic nie zrobisz tej kobiecie, inaczej Cię zabiję.
- Pewnie skarbie, wszystko da się umówić. - uśmiechnął się. - Ale gdy oddzwoni Tony, powiesz mu, że wszystko jest okay. Ty, Kendall - spojrzał na dziewczynę - nie powiesz nikomu, że o mało nie stałaś się kolejną moją ofiarą, inaczej spalę Cię żywcem. Wyjdziemy stąd Rose, razem. Gdyby nigdy nic się nie stało. Inaczej ją zabiję.
Co to za dupek. Co to za człowiek.. Jebany kutas bez serca. Spojrzałam na "ofiarę", zanosiła się łzami. Nie mogłam się nie zgodzić.
- Dobra. - zacisnęłam szczękę, a w tym samym momencie oddzwonił telefon. - Leć się wykąp, przyjdę jeszcze do Ciebie. - szepnęłam do dziewczyny, a ta momentalnie uciekła z pokoju.
Przejechałam kciukiem po ekranie i przyłożyłam telefon do ucha. - Tak?
- Rose, wszystko okay? Późno jest. - usłyszałam jego przejęcie w głosie.
Nie, Tony nie jest okay. Justin to morderca, boję się Go, przyjedź tu.
- Tak, tak jasne. Chciałam Cię przeprosić, że tak nagle wyszłam. - powiedziałam najspokojniej jak tylko potrafiłam.
- Nie ma sprawy, wystraszyłem się, że coś Ci się stało. - wypuścił powietrze.
- Jeszcze raz przepraszam, za wszystko. Zobaczymy się jutro. - zamknęłam oczy, hamując łzy.
- Jasne słońce, hej. - zakończyłam połączenie i schowałam telefon do tylnej kieszeni spodni.
- Grzeczna dziewczynka. - Justin posłał mi buziaka w powietrzu, a ja miałam ochotę zwrócić obiad na samą myśl o tym, co będę musiała przeżyć w najbliższym czasie. - Wychodzimy myszko. - mruknął i zaczął składać wszystkie swoje rzeczy, po czym podszedł do mnie.
- Daj mi minutę. - schowałam usta do środka, a ten zmarszczył brwi. - Obiecałam, że do niej pójdę. Chcesz żyć, czy nie? - warknęłam oschle, na co ten się zaśmiał.
- Czekam w samochodzie. - mruknął obojętnie i wyszedł.
Przejechałam dłońmi po twarzy, gdy tylko zostałam sama. Nie ujdzie mu to na sucho, nie ze mną. Jak na razie uratowałam jedno życie, on zapłaci za resztę. Dajcie mi kilka dni, wymyślę coś.
- Kendall? - wyszłam z jej sypialni. - Jestem sama, możesz wyjść. Nie zrobię Ci krzywdy.
Zaczynałam wątpić, że się pokaże, gdy drzwi, podejrzewam, że od łazienki, się otworzyły. Zaprosiła mnie gestem dłoni do środka. Usiadłam obok niej na podłodze.
-  Nie płacz. - pokręciłam głową, łapiąc ją za rękę.
- Nagrałam to. - szepnęła, nie zwracając uwagi na spływające łzy po jej policzkach. Czy ona jest w jakimś szoku? Nie wiedziałam o czym mówi, więc o to spytałam. - To co powiedział. Że spali mnie żywcem.
To Twój koniec, gnoju. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Dobrze. - skinęłam głową. - Daj mój telefon. - wyciągnęłam do niej rękę.
Podała mi go i w międzyczasie wzięłam jej numer. Poprosiłam, aby nikomu nie mówiła co się stało, wzięła leki nasenne, a ja zadzwonię rano. Pożegnałam się z dziewczyną i wyszłam na spotkanie ze śmiercią.

NEXT DAY

Założyłam swoje białe Conversy, wzięłam torebkę wraz z telefonem i ruszyłam do wyjścia, gdy usłyszałam za plecami:
- A Ty gdzie?
- Do pracy. - mruknęłam, patrząc w lustro.
- Ja Cię zawiozę.
Wow, o niczym innym nie marzę. Bez słowa wyszłam na dwór i oparłam się plecami o samochód. Byłam kłębkiem nerwów, nie mogłam zebrać myśli. Cholernie źle czułam się z tym, jak wczoraj potraktowałam Tonny'ego, i nie mogłam uwierzyć, że o mały włos Kendall uniknęła śmierci. Gdy tylko Justin pojawiał się w zasięgu moich oczu, robiło mi się niedobrze. Ale miałam plan. Zapłaci za to co zrobił. Mam gdzieś wszystkie uczucia, które do niego czułam. Zrobię to, mimo wszystko.
- Gotowa? - spojrzał na mnie, wychodząc z domu z uniesioną brwią.
- Zawsze i wszędzie. - mruknęłam, zakładając okulary przeciwsłoneczne na nos.
Wsiedliśmy do samochodu. Wszystko jak zawsze - on zapiął pas, ja też. On włożył kluczyki do stacyjki i odpalił auto, ja włączyłam radio. Leciała piosenka, na której punkcie ostatnio oszalałam - Major Lazer ft Ellie Goulding - Powerful. Zaczęłam ją nucić pod nosem, gdy ten dupek wyłączył dźwięk. Spojrzałam na niego ze zmarszczonymi brwiami, prowadził dalej, nie zwracając sobie na mnie uwagi. Zaczęłam się zastanawiać, czy poczuł do mnie kiedykolwiek coś więcej. Byłam pewna, że nie. Nie mogłam odnaleźć się w tej sytuacji.
Zaparkował przed moim biurem.
- Dzięki, cześć. - chwyciłam za klamkę, żeby wysiąść.
- E, e, e. - pokręcił głową, gdy na niego spojrzałam. - Gdzie buziak? - spojrzałam przez okno, po czym szybko się odwróciłam, cmoknęłam jego usta i wysiadłam z samochodu.

OCZAMI JUSTINA

- Kurwa. - warknąłem, w tym samym czasie uderzając dłońmi w kierownicę.
Jak mogłem tak spierdolić sprawę?! Jeszcze teraz Rose myśli, że kompletnie nic dla mnie nie znaczy. Szczerze, wolałbym, żeby tak było. Nie wiem co muszę teraz robić. Gdy Rick się dowie o tym wszystkim, oszaleje. Już słyszę te jego "a nie mówiłem?!". W dupie Go mam. To dla mnie pracował, więc może się wypchać. Odjechałem spod budynku pracy Rose, kierując się prosto do szpitala. Zatrzymałem się na czerwonym świetle i wbiłem wzrok w radio. Pendrive brunetki, włączyłem to, co wcześniej zatrzymałem. Wypuściłem powietrze, wsłuchując się w słowa.
'There’s an energy
When you hold me
When you touch me
It’s so powerful'

Powtarzałem te słowa w głowie, gdy z zamyślenia wyrwał mnie głośny klakson z tyłu. Spojrzałem na sygnalizator świetlny.. No jasne, zielone. Szybko ruszyłem, wcześniej wyłączając piosenkę. Jak ta dziewczyna mogła mi tak, do cholery, namieszać w głowie?
Wysiadłem z samochodu i z uśmiechem przywitałem kilka koleżanek z pracy. Może powinienem być aktorem?
OCZAMI ROSE

- Tony! - odetchnęłam z ulgą, widząc Go.
Podeszłam d

niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 17.

Pokręcił głową z westchnięciem - Weź się uspokój.
Zamknęłam na chwilę oczy i wzięłam głęboki wdech. Okay, to może nie jest powód do wielkiej kłótni, ale..
- Czy ja odbieram Twoje telefony, gdy dzwoni ktoś ze szpitala? - uniosłam brew.
Uśmiechnął się - Tylko byś spróbowała.
Słucham? Prychnęłam.
- Wyjaśnijmy sobie coś. - zagryzłam dolną wargę, przez chwilę układając w głowie słowa - Ja i moja praca to dla Ciebie odległa kraina i, z łaski swej, nie wtrącaj się. Jeżeli będę chciała, sama Ci się zwierzę.
- A to Ci dopiero. - zaśmiał się. - Nie przyszło Ci do tej Twojej ślicznej główki, że nie powiedziałem Ci o morderstwie, bo ta Twoja praca nie ma sensu? Szukasz mordercy, który i tak się nikogo nie boi i robi wszystko co chce. Jest bliżej niż myślisz, a Ty i ci Twoi pieprzeni kolesie z pracy nie jesteście w stanie nic dostrzec. - warknął.
Przechyliłam lekko głowę na bok, po czym założyłam wystający kosmyk włosów za ucho.
- Co to ma znaczyć?
Chłopak w odpowiedzi zacisnął jedynie szczękę, co prawie doprowadziło mnie do szału.
- Justin, zadałam pytanie. - Totalna ignorancja. Tak? Dobrze. - Wydaje mi się, że tak się nie zachowują pary. Wiesz coś na temat mordercy?
- Wiem. - mruknął od niechcenia. - Ale Ty najwyraźniej jesteś zbyt tępa, żeby to zrozumieć.
Tego już za wiele. Zaśmiałam się cicho pod nosem i wyszłam z pokoju. Wspaniale, mój chłopak mnie obraża, choć sam wywołał kłótnię. Zeszłam na dół, wzięłam torebkę i wyszłam z dołu. Wsiadłam do samochodu, zapięłam pas i ruszyłam. Włączyłam radio i jadąc przed siebie wiele myślałam. Tak naprawdę mało o nim wiem, dlaczego tak szybko wzięłam go pod jeden dach? Dzieje się coś dziwnego. Co miał na myśli, mówiąc, że morderca jest bliżej niż mi się wydaje? A jeżeli.. to on? Nie, no skąd. Przecież wiem jacy są mordercy.. O cholera, muszę zacząć śledzić Justina.
Nawet nie wiem kiedy podjechałam pod dom Tony'ego. Wyjęłam kluczyk ze stacyjki i wzięłam głęboki wdech. Wysiadłam z samochodu i podeszłam do drzwi, po czym zadzwoniłam do drzwi. Ale zaraz, co ja mu powiem? "Hej Tony, co tam?" Przecież ostatnio byłam dla niego taka niemiła.. No oczywiście, co było powodem? JUSTIN. Nim się obejrzałam, stanął przede mną Tony.
- Rose? - zmarszczył brwi.
- Um.. hej. - uśmiechnęłam się lekko.
- Cześć, wejdź. - otworzył szerzej drzwi, a ja, nie czekając, od razu, przekroczyłam próg domu. - Stało się coś?
- Mogę tu dziś zostać na noc? - zadaliśmy sobie pytanie w tym samym czasie.
- Um.. jasne. - mruknął, a na jego twarz wkradł się lekki uśmiech.
- Dzięki. - zwilżyłam wargi, nie bardzo wiedząc do czego tak właściwie dążę.
Zadziałałam pod wpływem impulsu, okay. Gdyby nie to, że spędziłam tu naprawdę wiele chwil jakiś czas temu, nie odważyłabym się tu dzisiaj przyjechać. Gdyby nie ta pieprzona kłótnia z Justinem.. Swoją drogą, nawet się nie zainteresował gdzie jestem. Pomimo tego wszystkiego co wydarzyło się między mną i Tony'm, on na zawsze zostanie moim przyjacielem.
- Herbatki? - zaśmiał się delikatnie, on zawsze wie, czego potrzebuję.
- Tak! - wypuściłam powietrze i poszliśmy razem do kuchni.
- Nie chcę być nachalny, bo prędzej czy później i tak mi powiesz, ale co się stało?
Opowiedziałam mu co wydarzyło się przed chwilą. Emocje mi puściły, posypało się kilka łez. Było mi głupio, bo mega zaniedbałam przyjaźń. Ślepo zakochałam się w Justinie.
*GODZINĘ PÓŹNIEJ*
- Dobra mała, ja lecę spać. - mruknął, wstając z kanapy.
- Mogę jeszcze przejrzeć dokumenty z morderstwa? - podniosłam wzrok i na niego spojrzałam, gdy stanął przede mną.
- Jasne, leżą na stole w kuchni. - powiedział, po czym pocałował mnie w czoło i poszedł do sypialni.
Uśmiechnęłam się do siebie i wstałam z fotela. Zapaliłam lampkę przy stole i poszłam po dokumenty. Gdy zaczęłam je przeglądać, usłyszałam dźwięk telefonu.
Od: Tony.
Gdybyś nie mogła zasnąć...
- Dobranoc! - krzyknęłam, a w odpowiedzi dostałam jego śmiech z góry.
Wywróciłam z rozbawieniem oczami i usiadłam przed dokumentami. Nic nowego w nich nie znalazłam i gdy miałam już je odkładać, gdy.. W pokoju znaleziono włos. No to mamy to! Jest włos! Natychmiast chwyciłam telefon i poleciałam do Tony'ego.
- Jest włos! - krzyknęłam, zapalając światło.
- Co? - przejechał rękami po twarzy, podejrzewam, że go obudziłam. Nic dziwnego, zawsze zasypiał w ciągu kilku sekund.
- W pokoju znaleziono włos.
- Skarbie jest późno. Leć spać. -mruknął.
- Tony czytałeś te dokumenty? Patrz. - podsunęłam mężczyźnie kartkę pod nos i wskazałam interesujące mnie zdanie.
Chłopak podniósł się na łokciach, byłam pewna, że kilka razy czytał to samo.
- Cholera, dzwoń do nich. - mruknął. Tak, wiedziałam. Nie czytał jeszcze tego.
Nie czekając ani chwili wybrałam numer Josh'a.
- Hej Rose, dawno nie dzwoniłaś. - poczułam, że się uśmiechnął.
- Tak, wiem. Postaram się to nadrobić. - zaśmiałam się - niestety dzisiaj dzwonię w służbowej sprawie. Sprawdziliście już czyj to włos, który znaleziono w mieszkaniu zamordowanej?
Cisza. Halo halo halo. Słyszałam tylko przyspieszone bicie swojego serca.
- Josh? - spytałam.
- Jest z Tobą Tony?
- Tak, jest. - odpowiedziałam. - Możesz mi odpowiedzieć na pytanie?
- Daj mi Tony'ego.
- Josh! Mów. - rozkazałam.
- Nie, Rose.. - nie dawał za wygraną.
- Mów. - warknęłam.
- To Twój włos.
Zaśmiałam się. Oczekiwałam tego samego ze strony mojego rozmówcy. Niestety on się nie śmiał.
- No zabawne.
- Rose, ale ja mówię poważnie. - mruknął cicho.
Zrobiło mi się biało przed oczami. Nadal trzymałam telefon przy uchu, chociaż kompletnie nie rozumiałam słów, które wypowiadał do mnie Josh.
- Rose? Co się stało? - Tony szarpnął mną bardziej, gdy nie reagowałam na poprzednie pytania.
- Josh, zdzwonimy się. - mruknęłam i się rozłączyłam.
Rzuciłam telefon przed siebie, po czym przejechałam dłońmi po twarzy.
- To mój włos tam był. - mruknęłam - Nie pytaj mnie skąd, nie odpowiem Ci, nie mam zielonego pojęcia. - dodałam jeszcze zanim Tony zdążył otworzyć usta. - Wiem tyle, że podczas morderstwa leżałam w szpitalu. - Zamilkłam na chwilę. - Właśnie, szpital! - krzyknęłam i zerwałam się z łóżka, chcąc jak najszybciej się tam znaleźć.
- Rose, zaczekaj. - usłyszałam za sobą głos Tony'ego, który zignorowałam. - Wariatko, co Ty wyprawiasz? - złapał mnie za ramiona, przycisnął do barierki i obrócił w swoją stronę.
- Muszę jechać do szpitala, dowiedzieć się... - zaczęłam szybko wypowiadać słowa, gdy nagle.. nasze usta się spotkały.
Byłam w totalnym szoku, nie wiedziałam co się dzieje. To był jego sposób na uciszenie? Jego dłonie znalazły się na moich policzkach, a zwykłe przybliżenie ust zamieniło się w coś więcej. Chłopak pogłębił pocałunek, a ja stałam jak sparaliżowana. Nie wiem, co chciałam w ten sposób osiągnąć, dopiec Justinowi, czy zapomnieć o tym, że mój włos znalazł się na miejscu morderstwa, ale lekko oddałam pocałunek. Czułam, że chłopak się uśmiechnął, przekładając dłoń na mój kark.
- Tony, co Ty robisz? - odsunęłam się lekko.
- Sh.. - mruknął, ponownie przykładając usta do moich.
- Nie mogę. Justin. - Przypomniałam mu, szepcząc mu w usta.
- Pokłóciłaś się z nim. - mruknął, zjeżdżając pocałunkami na moją szyję.
Odepchnęłam go. - Myślałam, że dobrze robię, przyjeżdżając tu. - zamknęłam oczy.
- Rose, przepraszam. - szepnął, kładąc dłonie na moich biodrach.
- Nie dotykaj mnie. - szepnęłam, kręcąc głową, gdy usłyszałam, że mój telefon zaczął dzwonić.
Wyjęłam go z kieszeni i głęboko wciągnęłam powietrze, gdy zobaczyłam na wyświetlaczu imię Justina. Przejechałam kciukiem po ekranie i przyłożyłam telefon do ucha.
- Tak? - mruknęłam.
- Gdzie jesteś? - usłyszałam jego zmartwiony głos. Czułam się cholernie źle, wiedząc co się teraz stało. Nie odpowiedziałam nic mojemu rozmówcy. - Wróć do domu, błagam. - mruknął.
Już miałam odpowiedzieć, że zaraz wrócę, gdy Tony, napierając swoim ciałem na moje, wpił się gwałtownie w moje usta. Ze zdziwienia jęknęłam głośno, tym samym odciągając telefon od ucha.
- Pamiętaj, że w odróżnieniu od niego, ja Cię kocham. - mruknął, po czym się odsunął i wyszedł.
Roztrzęsiona, totalnie nie mogłam zrozumieć co się wydarzyło.
- Rose, Rose!? - usłyszałam, więc przyłożyłam telefon do ucha. - Stało się coś?
- Nie. - mruknęłam i zakończyłam połączenie.
*JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ*
Stałam już na ostatnich światłach przed swoim domem, gdy zobaczyłam, że Justin wyjeżdża z naszego podjazdu. Zmarszczyłam brwi, przecież dzwonił do mnie jakiś czas temu, żebym wróciła do domu. Bez chwili postanowienia postanowiłam, że będę go śledzić. Zamurowało mnie, gdy zatrzymał się przed przypadkowym domem i, jak gdyby nigdy nic, wysiadł z samochodu i do niego wszedł. Dość długo nie wychodził, więc postanowiłam, że pójdę za nim.
OCZAMI JUSTINA

To Tony. Słyszałem głos tego skurwiela. Pojechała do niego! Wiedziałem, wiedziałem, że tak będzie. Prosiłem, żeby wróciła, a teraz pewnie zostanie u niego na noc i.. nie chcę nawet o tym myśleć. Miałem ochotę pojechać i go zabić. Oczywiście nie mogłem tego zrobić, no bo jak, więc postanowiłem, że nie będę czekał tygodnia z następnym morderstwem i już teraz pojadę do Kendall. Wsiadłem więc szybko do samochodu, wcześniej zabierając wszystkie potrzebne rzeczy. Miałem ochotę odjechać z piskiem opon, ale po co budzić podejrzenia. Spokojnie ruszyłem z podjazdu i udałem się prosto do domu ofiary.
Spała, jak każda. Zacząłem wykonywać po kolei wszystkie czynności. Gdy przywiązywałem już nogi ofiary do łóżka, usłyszałem za plecami głębokie wciągnięcie powietrza, będące oznaką przerażenia.
Kurwa.

niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział 16.

OCZAMI TONY'EGO

- Zadzwoniłeś do niej? - do biura wpadł poddenerwowany Bayle.
- Mhm. - mruknąłem, rzucając telefon na biurko.
Mężczyzna spojrzał na mnie pytająco, najwyraźniej nie rozumiejąc mojego zachowania.
- Ten idiota odebrał jej telefon. - warknąłem, przejeżdżając palcami po włosach, na koniec mocno ciągnąc za ich końce. Dostrzegłem, że brunet przejechał dłońmi po twarzy.
- Ale dowiedział się czegoś? - zapytał po chwili ciszy.
- Nie wiedziałem, że to on i powiedziałem, że jest kolejne morderstwo. - zacisnąłem szczękę.
- Dobra, spokojnie. - chłopak podszedł do mojego biurka i oparł się na nim rękami. - Może nie zawracajmy jej teraz głowy, hm? - mruknął. - Ostatnio jest bardzo zalatana. Nie wiem czy wiesz, ale zemdlała wczoraj. - oblizał usta.
- Słucham? - mruknąłem, szerzej otwierając oczy.
- Tak, nic nie je. - westchnął. - Zastąpię ją w tej akcji, niech odpocznie. - mruknął, wkładając ręce do kieszeni, pozwalając kciukom wystawać.
Przygryzłem wnętrze policzka. - Jest jeszcze Colly. - mruknąłem niepewnie.
- Nie wtrącaj na miejsce Rose tej stażystki. - warknął.
- Bo? - uniosłem brew.
- Bo Ci na to nie pozwalam. - mruknął, zaciskając szczękę i wyszedł z naszego biura.
Wywróciłem oczami i usiadłem przy biurku.
Wziąłem wszystkie najbardziej potrzebne rzeczy i ruszyłem do Jefrey'a. Musiałem pojechać do domu zamordowanej. Pierwszy raz miałem przeprowadzić akcję bez Rose.
- Jadę do mieszkania tej Jennifer. - mruknąłem, wchodząc do jego gabinetu.
- Wracaj do zdrowia Słońce. - dostrzegłem, jak uśmiecha się do telefonu, więc to chyba normalne, że wydawało mi się, iż jego rozmówcą była Rose. - Nie przejmuj się, Bayle jakoś w tych dniach Cię zastąpi. - powiedział z tym samym uśmiechem na ustach. - Bayle jedzie z Tobą. - spojrzał na mnie, po odłożeniu telefonu na biurko.
- Po co? - jęknąłem. - Dam radę sam.
- Jedzie z Tobą. Rozumiesz? - powiedział chłodno, a ja prychnąłem w myślach. - A i jeszcze jedno. Ile Twoja dziewczyna zostaje u nas na praktykach? - uniósł brew.
Skąd on wie, że jestem z Colly?!
- Do końca tego tygodnia. - mruknąłem.
- O, to tylko dwa dni. Wspaniale. - uśmiechnął się do mnie po raz pierwszy tego dnia.
Wywróciłem oczami i wyszedłem z gabinetu. Czego oni wszyscy do cholery chcą od Colly? Okay, wiem. Mnie też zaczyna wkurzać i wydaje mi się, że totalnie nie nadaje się do tego zawodu, ale SPOKOJNIE, to tylko praktyki. Każdy powinien mieć szansę, prawda?
Szedłem korytarzem, pisząc sms'a do Rose, gdy w pewnym momencie...
- Cholera, Colly! - jęknąłem, widząc ciemną plamę na moich jasnych spodniach.
- Jejku, Kotku! - pisnęła - Wybacz. Zrobiłam Ci kawę i.. - pochyliła się, żeby wytrzeć chusteczką mokrą ciecz, lecz lekko ją odepchnąłem.
- Daruj sobie. - mruknąłem, ruszając dalej.
- Ale o co Ci chodzi?! Przeprosiłam! - krzyknęła za mną.
Zamknąłem oczy, wchodząc do windy. Mam dość, naprawdę. Dlaczego nie mogę znaleźć tak idealnej dziewczyny jak Rose? Dlaczego ten frajer, Justin czy jak mu tam, ją zdobył?! Ja wiem, że coś z nim nie tak, a to tylko kwestia czasu jak się o tym dowiem.

Wyszedłem na dwór i automatycznie zmrużyłem oczy, chcąc uchronić je przed mocnymi promieniami słońca.
- E, bruneciku, komuś nie zdążyło się do łazienki? - zaśmiał się Bayle, zakładając swoje okulary przeciwsłoneczne na nos.
- Spieprzaj. - mruknąłem pod nosem, idąc do swojego samochodu.

- Jedziemy moim. - wskazał skinieniem głowy na swoje auto.
- Widzisz jak ja wyglądam? - wsiadłem do swojego samochodu i zapytałem, otwierając okno.
- Jak zawsze, a co? - uniósł brew.
- Jadę się przebrać. - westchnąłem.
Chłopak podszedł do swojego samochodu od tyłu, otworzył bagażnik, chwilę tam czegoś poszukał, a nim się obejrzałem, rzucił mi parą spodni w twarz.
- Masz pięć minut, dłużej nie czekam. - usiadł za kierownicą.
- Dzięki. - wyszczerzyłem się, wysiadając z samochodu.
- Tak, wiem. Ja Ciebie też. - zaśmiał się, zakładając ręce za głowę.

OCZAMI BAYLE'A
- Co ten idiota odpierdala... - pokręciłem z niedowierzaniem głową, dowiedziawszy się jak wyglądało morderstwo. - Mogę go zabić własnymi rękami? - podniosłem wzrok, patrząc na mojego towarzysza.
- Możesz, ale najpierw go znajdź. - mruknął policjant, szukając jakichkolwiek dokumentów z informacjami o danych osobowych zamordowanej kobiety.
Przejechałem dłońmi po twarzy. To się musi skończyć. Wyjąłem telefon z kieszeni, żeby zadzwonić do Rose, gdy jeden z policjantów kazał mi jechać do siostry ofiary i powiedzieć co się wydarzyło.
Znaleźli jej dowód osobisty i kalendarz z adresami najbliższych osób. Tylko siostra mieszka w tym mieście, to nawet lepiej. Ciężej byłoby przekazać rodzicom tak tragiczną informację.
Potwierdzając skinieniem głowy, że zrozumiałem co mam zrobić, opuściłem dom i wsiadłem do samochodu. Wpisałem adres do GPS i pojechałem. Podróż zajęła mi z pół godziny, ponieważ kobieta mieszkała aż na drugim końcu miasta, a przebrnąć w godzinach przed południem to nie lada wyzwanie. Gdy się zatrzymałem przed, małym, skromnym domkiem jednorodzinnym, przeszła mi przez głowę ważna myśl, o czym wcześniej nie pomyślałem. A co jeśli tej kobiety nie będzie w domu? Sprawa się przeciągnie. Takie życie, niestety. Stanąłem przed drzwiami i zadzwoniłem dzwonkiem. Przez dłuższą chwilę cisza, już straciłem nadzieję, a tu, jednak. Drzwi się otworzyły a w progu stanęła niska,około dwudziestopięcioletnia, śliczna blondynka. Trzymała na rękach malutkie dziecko - dziewczynkę, podejrzewam, że jej. Delikatnie się do niej uśmiechnąłem, za co jednak spoliczkowałem siebie w myślach. Mam jej powiedzieć, że tej nocy brutalnie zamordowano jej siostrę, więc skąd uśmiech?! Bayle, jesteś idiotą.
- Dzień dobry, Bayle
Rodrigez, biuro detektywistyczne w Los Angeles. - powiedziałem, pokazując dokument, potwierdzający moją tożsamość.
Na twarz kobiety wkradło się przerażenie. Pocałowała małą dziewczynkę w czoło.
- W czym mogę pomóc? - przełknęła ślinę.
- Może wejdę do środka, hm? To nie jest zbyt miły temat.. - zbyt miły temat?! Jestem idiotą.
- Oczywiście, proszę. - mruknęła niepewnie i otworzyła szerzej drzwi, pozwalając mi wejść. - Proszę wybaczyć ten bałagan, nie spodziewałam się gości.. - mruknęła, zbierając zabawki dziecka z podłogi. - Tak to jest jak samotnie wychowuje się dziecko. - westchnęła.
- Rozumiem, nie ma Pani za co przepraszać. - posłałem jej delikatny uśmiech, pomagając zbierać porozrzucane rzeczy.
- Więc o co chodzi? - zapytała, gdy już usiedliśmy przy stole.
Schowałem wargi do środka. - Jennifer Cesarion to Pani siostra? - mruknąłem.
- Tak, a coś z nią nie tak? - kobieta od razu się przejęła.
- Tej nocy została.. brutalnie zamordowana. - wyszeptałem ostatnie dwa słowa.
Blondynka zmarszczyła brwi, po czym oblizała usta. Po jej policzku powoli spłynęła pojedyncza, słabo widoczna łza. Mam okropną pracę.

OCZAMI TONY'EGO




- Odbierz Rose, odbierz.. - mruknąłem pod nosem, chodząc w kółko.
Minęło już kilka sygnałów, a ona nadal nie odebrała. Musi odebrać..
- Tak? - usłyszałem jej spokojny głos.
- O, hej. Hej Rose. - odetchnąłem z ulgą.
- Stało się coś?
- Tak. Ten morderca jest kompletnie popieprzony. - zamknąłem oczy.
- Morderca? Znowu coś jest? - zapytała po chwili ciszy.

Milczałem. - Dzwoniłem rano. Justin nie mówił? - zacisnąłem szczękę.
- Nie. - przełknęła głośno ślinę. - Wybacz, zadzwonię później.

OCZAMI ROSE

- Justin. - mruknęłam, idąc na górę.
- Tak? - usłyszałam jego głos z naszej sypialni.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś o tym, że dzwonił Tony? Dlaczego nic nie wiem o kolejnym morderstwie? - warknęłam lekko.
Szatyn zaśmiał się pod nosem. - Po prostu. - wzruszył ramionami.
- Po prostu? - prychnęłam. - Do cholery, wtrącaj się we wszystko co chcesz, ale od moich służbowych spraw trzymaj się z daleka. - zacisnęłam szczękę.

~*~
Bum.. 7 miesięcy.
Bardzo Was z całego serca przepraszam.
Jest mi cholernie głupio, że tak długo czekaliście.
Wiem, że czekaliście. Dostałam pytania na asku.
Karolina, myszko, wszystko ze mną okay. :)
Mam nadzieję, że moi czytelnicy są nadal ze mną. :)
Dlatego każdego proszę o komentarz.
I serdecznie dziękuję za 14 pod ostatnim rozdziałem!
Jesteście najwspanialsi. :3
Rose.

niedziela, 1 czerwca 2014

Rozdział 15

- Musimy zadzwonić do kogoś z jej rodziny. - powiedziała pielęgniarka, podłączając Rose kroplówkę.
- Nic nie musimy. - mruknąłem, patrząc na swoją dziewczynę. - Ja jestem jej teraz najbliższy, więc spokojnie. Bez nerwów. - usiadłem na rogu łóżka, łapiąc ją za rękę.
- No dobrze, to może ja Was zostawię. - kobieta lekko się zarumieniła, a ja od razu, po jej wyjściu, zapytałem:
- Jak się czujesz, kochanie?
- Dobrze. - wymusiła blady uśmiech - to tylko omdlenie. - zaśmiała się lekko.
- Rose, tylko omdlenie nie jest naturalną rzeczą. Jestem już z Tobą jakiś czas i nie zauważyłem, żebyś, bez powodu, co chwilę mdlała i raniła skroń. - przyłożyłem dłoń do jej twarzy i pogłaskałem miejsce, na którym był przylepiony plasterek. - Czułaś się ostatnio jakoś... gorzej? - oblizałem usta.
- Nie.. - mruknęła.
- Jadłaś coś dzisiaj? - spojrzałem na nią.
- Nie.. - skrzywiła się po chwili ciszy.
- Skarbie, dlaczego? - wytrzeszczyłem oczy.
- Oh Justin.. - zaczęła. - Mam dużo na głowie. Jednego dnia wyleciałam bez śniadania, drugiego. Potem nie zjadłam obiadu, martwiłam się o Reneesme, denerwowałam się w pracy i tak wyszło... - szepnęła.
- Rose, Kochanie, jak tak wyszło? Nie możesz być tak nieodpowiedzialna. - podniosłem ton. - Nie pozwolę, aby tak się działo. - powiedziałem poważnie.
- Dlaczego? - zmarszczyła brwi. - Przecież t---
- Bo Cię kocham. - powiedziałem spontanicznie.
Dziewczyna zmieszała się trochę i już po chwili na jej twarz wkradł się lekki uśmiech, a oczy wypelniły się malutkimi, ledwo widzialnymi łezkami.
- Ja Ciebie też kocham. - szepnęła.
Uśmiechnąłem się lekko i złapałem jej twarz w dłonie, po czym delikatnie musnąłem jej usta.
- Dobra, Kochanie. - mruknąłem. - Muszę lecieć do pewnej pacjentki, zaraz wracam. - puściłem do niej oczko, na co lekko się zaśmiała.
Tak jak mówiłem, wyszedłem z sali i poszedłem ponownie do Rick'a. Mężczyzna siedział w pomieszczeniu z kamerami i od niechcenia wpatrywał się w ekrany monitorów.
- Jadę do Jennifer. - mruknąłem, chcąc zdobyć jego uwagę.
- Jak to, teraz? - zmarszczył brwi.
- Nie, za 5 lat. - prychnąłem. - Oczywiście, że teraz. - mruknąłem surowo. - Rose zemdlała, więc zostanie na noc na obserwacji. Powiem jej, że jadę na pilną operację do szpitala po drugiej stronie miasta. - powiedziałem obojętnie.
- Jak chcesz. - wzruszył ramionami i popił swoją czarną jak smoła kawę.
- Z kim ja współpracuję.. - jęknąłem pod nosem, wychodząc z pomieszczenia.
Od razu udałem się do sali, gdzie leżała moja dziewczyna. Już z dala dostrzegłem, że nie była sama. Bayle. Oh, jak ja nie lubię osób z jej pracy. Zacisnąłem szczękę i wszedłem do pomieszczenia.
- Skarbie, jadę na pilną operację do drugiego szpitala. Jak tylko wrócę, to do Ciebie zajrzę. - mruknąłem, nie zwracając uwagi na typa siedzącego obok niej.
- Cześć Justin. - usłyszałem jego lekkie zaśmianie się.
Skąd on zna moje imię?!
- Witam. - mruknąłem od niechcenia. - Do zobaczenia. - szepnąłem, po czym zostawiłem ciepły pocałunek na ustach dziewczyny. - Do widzenia. - rzuciłem i wyszedłem z pomieszczenia, zostawiając ich samych.
Nic nikomu nie mówiąc, udałem się do gabinetu lekarzy. Przebrałem się w czarne, opuszczone spodnie, biały podkoszulek i czarną, skórzaną kurtkę. Dopełniłem swój strój białymi suprami i poszedłem do recepcji.
- Jadę na zmianę do karetki. - poinformowałem recepcjonistkę, po czym zacząłem policzkować się w myślach, że nie wymyśliłem niczego lepszego.
Młoda kobieta skinęła lekko głową z uśmiechem i zanotowała tą informację na jakiejś kartce. Pierwszy raz ją widziałem, wczoraj chyba ją zatrudniono. Nie powiem, ładna. Puściłem do niej oczko, na co lekko się zarumieniła i schowała zawstydzony wzrok w kartkach. Zaśmiałem się pod nosem i wszedłem do windy i nacisnąłem przycisk '0'. Zjechałem na parter i opuściłem swoje miejsce pracy. Wsiadłem do swojego ferrari i z piskiem opon ruszyłem pod swój dom.

OCZAMI ROSE

Leżałam w sali, gdy usłyszałam dźwięk mojego telefonu. Sięgnęłam ręką na szafkę stojącą obok i wzięłam iPhone'a do ręki. Dzwonił Bayle, więc przejechałam kciukiem po ekranie i od razu odebrałam.
- Tak?
- Hej piękna. Co tam? - czułam, że się uśmiechnął. - Jak czuje się Reneesme?
- Mała już dobrze, o wiele lepiej. Troszkę jednak gorzej ze mną. - zaśmiałam się lekko.
- Co masz na myśli? - wyobraziłam sobie, że zmarszczył brwi, tak jak zawsze to robi.
- Em.. - przygryzłam wargę. - Zemdlałamirozwaliłamsobieskroń. - powiedziałam na wydechu, wiedząc jaki jest Bayle.
- Słucham? - zapytał po chwili ciszy.
Westchnęłam - Zemdlałam i rozwaliłam sobie skroń. - mruknęłam.
- Boże, Rose.. - mruknął. - Nic nie jesz, prawda?
- Oh Bayle, przestań. Będę już jeść. Zadowolony? - powiedziałam trochę ostrzejszym tonem niż zamierzałam. - Zaraz będę. - rzucił i zakończył połączenie.
Wywróciłam oczami i położyłam telefon z powrotem na szafce. Nim się obejrzałam, po około 10 minutach w drzwiach stanął zastępca mojego szefa. Uśmiechnął się do mnie, po czym podszedł do łóżka i usiadł na krześle, które stało obok.
- Będę Ci robił śniadania, obiady i kolacje, wiesz? - zaśmiał się.
- Justin mówił to samo. - wywróciłam oczami z rozbawieniem.
- Chcia--- - przerwał, gdy do pomieszczenia wszedł mój chłopak.
- Skarbie, jadę na pilną operację do drugiego szpitala. Jak tylko wrócę, to do Ciebie zajrzę. - mruknął, przechodząc zupełnie obojętnie obok Bayle'a.
- Cześć Justin. - Bayle zaśmiał się lekko.
- Witam. - mruknął, nadal nie zwracając zbytnio na niego uwagi. - Do zobaczenia. - szepnął, po czym zostawił na moich ustach słodki pocałunek, a ja lekko się uśmiechnęłam. - Do widzenia. - rzucił i wyszedł z sali zostawiając nas samych.
- A temu co? - mój przyjaciel zaśmiał się, wskazując na drzwi, w których jeszcze chwilę temu widzieliśmy szatyna. Wzruszyłam ramionami, również lekko się śmiejąc. - Zapoznasz mnie wreszcie z tą słodką dziewczynką? - uśmiechnął się, pytając zapewne o moją kochaną Renee.
- Może później. - mruknęłam z uśmiechem. - Jak na razie muszę leżeć. - westchnęłam, lekko unosząc dłoń, do której miałam podłączoną kroplówkę. - Gdybym teraz wybrała się na spacerek, to raczej Justin by mi tego nie darował. - zaśmiałam się.
- Oh. - zaśmiał się. - Rozumiem. - uśmiechnął się, gdy do sali weszła pielęgniarka.
- Mogę chwilę przeszkodzić? - mruknęła, kładąc ręce na rogu łóżka.
- Oczywiście. - oblizałam usta.
- Dostałyśmy zadanie, ale musimy jeszcze otrzymać Pani zgodę. - uśmiechnęła się. - Doktor Bieber zalecił nam, abyśmy przewiozły małą Reneesme tutaj na salę. Możemy? - założyła kosmyk włosów za ucho.
- Jeszcze Pani pyta? - zaśmiałam się.
- Uznaję to za tak. - puściła do mnie oczko i po chwili wyszła.
- No, to za chwilę ją poznasz. - zaśmiałam się, patrząc na Bayle'a.
- W końcu. - wypuścił powietrze. - Też chcę być dobrym wujkiem. - poruszył zabawnie brwiami.
- Oj nie obiecuj sobie zbyt dużo. - prychnęłam. - Ona Cię nie zna. - wyszczerzyłem się.
- Jeszcze. - pokazał na mnie palcem, na co wywróciłam z rozbawieniem oczami.
Chwilę po tym dostrzegłam jak na wózku inwalidzkim jedzie do mnie malutka brunetka. Trzymała w rączce misia, którego dałam jej, gdy pojechałam zabrać ją do siebie na noc. Gdy zobaczyła, że na nią patrzę, na jej piękną twarzyczkę wkradł się wielki uśmiech. Pomachała do mnie, co odwzajemniłam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Hej ciociuuuu. - powiedziała melodyjnie, gdy minęła próg sali.
- Hej Słońceeee. - zrobiłam to samo co ona, po czym obie się zaśmiałyśmy.
- Kim Pan jest? - mała zmarszczyła brwi, wskazując na Bayle'a, gdy pielęgniarka położyła już ją na łóżku i wyszła z sali.
- Jestem kolegą z pracy Twojej cioci. - uśmiechnął się, wstając. - Bayle. - wyciągnął rękę do dziewczynki.
- Reneesme. - zaśmiała się, lekko ją ściskając. - Co Pan tutaj robi? - mała usiadła po turecku.
- Hej, mów mi Bayle. - zaśmiał się. - Jak mówisz Pan, to czuję się staro. - zrobił smutną minkę.
- Sory Bayle, ale jesteś już stary. - spojrzałam na niego i w tym samym momencie usłyszałam śmiech Renee.
- Dzięki! - zaśmiał się. - Okay Reneesme. Jak się czujesz? - spojrzał na małą ze spokojem w oczach.
- Dobrze. - uśmiechnęła się. - Doktor Bieber mówił, że już mnie może jutro wypiszą. - zaśmiała się, tuląc do siebie misia.
- Mam nadzieję, że mnie też. - westchnęłam.
- Tak, Ciebie też. - mruknęła. - Mówił, że wypiszą nas razem i on wtedy zabierze nas na obiad. - zaśmiała się.
Uśmiechnęłam się. To niesamowite, ten człowiek mnie zadziwia. Jest naprawdę kochany. Zaczęliśmy rozmawiać. Bayle opowiadał nam różne kawały, Reneesme śmiała się jak jeszcze nigdy przedtem. To wspaniałe widzieć jej śmiech. Gdy było już naprawdę późno, mój przyjaciel oznajmił, że pojedzie już do domu. Ucałował mój policzek na pożegnanie, po czym podszedł do Reneesme.
- Do zobaczenia, mała. - uśmiechnął się.
- Dobranoc. - zaśmiała się i zarzuciła mu ręce na szyję.
Mężczyzna przytulił do siebie małą i gdy już oficjalnie się pożegnali, wyszedł, życząc nam wcześniej słodkich snów.
- Idziemy spać, co? - zaśmiałam się, kładąc się na boku, by lepiej widzieć dziewczynkę.
Mała ziewnęła - Tak. - uśmiechnęła się.
- Dobranoc. - posłałam jej łagodny uśmiech.
- Dobranoc ciociu. - odwzajemniła gest, po czym położyła się na drugim boku. Przez dłuższą ciszę panowała cisza, zaczęła zasypiać, gdy usłyszałam jeszcze jej szept - Kocham Cię ciociu.
- Ja Ciebie też, Aniołku. - mruknęłam z uśmiechem i po niedługiej chwili zasnęłam.

OCZAMI JUSTINA

Czekałem aż wybije północ. Nie wiem po cholerę tak wcześnie wyjechałem z tego szpitala. Wydaje mi się, że jeszcze bym został, gdyby nie ten głupi Bayle. Co on w ogóle tam robił? Po co do niej przyjechał? Postanowiłem, że zadzwonię do Rose, ale spojrzałem na zegarek - 23.30. Zapewne śpi. Napisałem więc do niej wiadomość.
Do: Rose.
Skarbie, śpisz?
Po kilku minutach dostałem odpowiedź.
Od: Rose.
Nie.. Już nie.
Nie zastanawiając się wybrałem jej numer i przyłożyłem telefon do ucha. Po dwóch sygnałach usłyszałem jej zaspany głos.
- Tak?
- Hej Myszko, czemu nie śpisz? - na moją twarz wkradł się lekki uśmiech.
- Szczerze? - mruknęła. - Obudziłeś mnie sms'em. - zaśmiała się cicho.
- Oh. - mruknąłem niezadowolony. - Wybacz Kochanie. - szepnąłem. - Masz Reneesme ze sobą w pokoju? - zapytałem z uśmiechem.
- Tak, mam. - zaśmiała się. - Doktorze Bieber, Pana mała pacjentka wspomniała coś o jutrzejszym obiedzie. Czy Pan coś kombinuje?
- Ja? - udałem, że nic nie wiem. - Ależ skąd. - zaśmiałem się. - Coś się jej zapewne przyśniło. - westchnąłem.
- Dobra dobra. - czułem, że się uśmiechnęła.
- Okay, idź może już spać, hm? - mruknąłem. - Ja mam jeszcze pięć minut przerwy, więc się nie wyśpię. - zaśmiałem się. - Spotkamy się jutro z samego rana. Będę czekał przy Twoim łóżku zanim się obudzisz. - zapewniłem.
- Okay. Dobranoc Kotku. - powiedziała to tak słodko, że aż miałem gęsią skórkę na ciele.
- Dobranoc Kochanie. - mruknąłem z uśmiechem i się rozłączyłem.
Włożyłem telefon do kieszeni spodni i poszedłem po swoją czarną, skórzaną torbę z narzędziami. Nałożyłem na siebie skórzaną kurtkę, zamknąłem dom i wsiadłem do samochodu. Poruszając się z małą prędkością ruszyłem pod dom kolejnej ofiary. Nigdy mi się to nie znudzi. - zaśmiałem się w duchu. Kilka minut po północy zaparkowałem po drugiej stronie jej domu. Wysiadłem z auta jak gdyby nigdy nic i ruszyłem pod jej dom. Wyjąłem z kieszeni podrobiony kluczyk i otworzyłem drzwi. Dwupiętrowy dom, dzisiaj będzie najciekawiej ze wszystkich, oh. Chyba nie muszę szczegółowo wszystkiego opisywać, prawda? Przecież wiadome, co robiłem. Chociaż pokrótce mogę Wam to streścić. Na samym początku przywiązałem ręce ofiary do rogów łóżka za pomocą metalowych linek. Następnie, zgodnie z moją tradycją, wyjąłem zapalniczkę i zacząłem przypalać róg poduszki mojej koleżanki, gdy ta w pewnym momencie zaczęła się przebudzać. Nie wiedziała, co się dzieje. Jak one wszystkie w tym momencie.  Podniosła głowę i ujrzała nad sobą moją ciemną postać. Jej ciemnobrązowe oczy wpatrywały się we mnie ze zdziwieniem i iskierkami strachu.
- Rozpoczynamy naszą grę, aniołku. - szepnąłem zachrypniętym głosem.
Jennifer patrzyła na mnie najpierw nic nie rozumiejąc, a potem zaczęła krzyczeć. Złapałem najbliżej leżący mnie ostry, cienki przedmiot, w tym przypadku był to jakiś beznadziejny długopis,  i wbiłem jej w gardło, powodując utratę jej głosu. Przebiłem struny głosowe. Polubiłem to robić, jakoś wtedy łatwiej mi się wtedy z nimi współpracuje. Z ust kobiety wydobył się niemy krzyk. Jak zwykle nie zwróciłem na to uwagi. Ponownie sięgnąłem do mojej skórzanej torby i wyciągnąłem z niej skalpel. Odłożyłem go na szafkę i zabrałem się za przywiązywanie nóg ofiary do łóżka. Wyrywała się, próbowała się uwolnić, ale byłem silniejszy. Dlaczego mnie to nie dziwi. Gdy zakończyłem tę czynność spojrzałem na jej twarz. Z jej oczu spływały strumieniami łzy.
- Myszko, nie płacz. - mruknąłem cicho i starłem jej kilka łez.
Następnie wziąłem z szafki skalpel i podszedłem jak najbliżej blondynki. Przeciąłem górę jej nocnej koszuli, następnie ją rozrywając. Kobieta leżała teraz przede mną nago, choć to mało istotne. W końcu lekko przyłożyłem skalpel nad jej prawą piersią, po czym lekko zjechałem ukosem w dół. Z drugiej strony zrobiłem to samo, a gdy te dwie linie złączyły się, zjechałem prostą linią do jej podbrzusza. Wyciąłem głęboką ranę w kształcie litery Y. Wyjąłem z torby strzykawkę. Wstrzyknąłem jej dwie igły - jedna zawierała adrenalinę, a druga sterydy. Chciałem, żeby do ostatniej chwili widziała co się dzieje. Zacząłem odrywać od kości płaty jej skóry. Zaczęła krzyczeć, ale wiem, że to sprawiało jej wielki ból. Każdej sprawia. Przez mostek dostrzegłem jej skaczące serce. Biło w bardzo szybkim rytmie - bała się. Ale to chyba naturalne, prawda? W sumie nie miała czego. Zaraz i tak miała umrzeć, więc.. Wyrywała się tak mocno, że z miejsc, gdzie była przywiązana, zaczęła lecieć krew. Zacząłem lekko jeździć palcami po jej żebrach, a potem przyłożyłem skalpel do jej wnętrza. Jennifer wygięła się w łuk, pod wpływem metalowego narzędzia na jej ciele. Widziałem jak cierpi. Wyjąłem z torby piłę elektryczną. Uśmiechnąłem się do niej i zacząłem przecinać mostek. Świst piły i zapach przecinanej kości sprawił, że moja ofiara zamknęła oczy. Chciała jak najszybciej umrzeć. Niestety nie ma tak dobrze. Nie zasłużyła sobie na tak łatwą śmierć. Zdradziła mnie w gimnazjum. Niemądra dziewczynka. Otworzyłem klatkę piersiową i ponownie wziąłem do ręki skalpel. Zatrzymałem się nad workiem osierdziowym. Kolejne zadanie wymagało precyzji i ostrożności, musiałem przeciąć błonę. Teraz miałem jej serce na wyciągnięcie dłoni. Zwinnym ruchem wsadziłem rękę w głąb jej klatki piersiowej i zacząłem pieścić jej serce. Sięgnąłem jedna rękę po sól fizjologiczną. Po chwili trzymałem już serce w swoich rękach. W moich dłoniach tętniło życie. Osiągnąłem cel. Wróciłem do łóżka i wyjąłem z torby słoik z lodem. Delikatnie włożyłem zdobycz do środka. Schowałem słoik w skórzanej torbie. Zaszyłem jej ciało.. Po trzydziestu minutach wglądało już całkiem normalnie, no może pomijając litry krwi rozlane w okół niej. Schowałem swoje przyrządy do torby. Wyjąłem jeszcze tylko dwie rzeczy: gumkę do włosów i fioletową wstążkę. Pochyliłem się nad jej głową i związałem jej długie, blond włosy w niechlujny kok. Wstążkę zawiązałem w okół jej lewego nadgarstka. Cóż, mógłbym uznać zadanie za skończone, ale nie tym razem. Rozwiązałem linki i delikatnie uwolniłem jej kończyny. Złapałem zraniony nadgarstek w rękę i zacząłem ciągnąć na balkon, zabierając wcześniej ze sobą mocny sznur. Gdy znalazłem się już na podwórku, zawiązałem na jej nadgarstkach mocne supły, po czym przerzuciłem ciało przez barierkę. Zawiązałem sznur dookoła słupka i z uśmiechem przyglądałem się jak ciało Jennifer zwisa nad basenem. Odwróciłem się na pięcie i poszedłem do sypialni po swoje rzeczy. Wziąłem skórzaną torbę i tylnym wyjściem wyszedłem z domu. Wsiadłem do samochodu i z powrotem pojechałem do swojego domu, gdzie wziąłem relaksujący prysznic i dołączyłem serce Jennifer do reszty w mojej lodówce.

                                                                ~*~

Siedziałem obok łóżka Rose i wpatrywałem się w jej powoli unoszącą się i po chwili opadającą klatkę piersiową, gdy zobaczyłem, że jej telefon zaczął dzwonić. Nie chcąc, żeby się jeszcze budziła, przejechałem kciukiem po erkanie, nie sprawdzając kto dzwoni.
- Rose, jest kolejne morderstwo. - usłyszałem załamany głos tego debila. Tony'ego czy jak mu tam.
Zaśmiałem się cicho pod nosem. - Rose jeszcze śpi. - mruknąłem z uśmiechem i się rozłączyłem.

                                                                ~*~

 Witajcie kochani!
 Nie będę Was przepraszać, że późno rozdział, bo to zapewne Wam się już znudziło.
 Ale zrozumcie mnie. Zbliża się koniec roku, poprawianie ocen i takie tam. Wiecie o co chodzi, prawda?
 Mam nadzieję, że jakoś Was zainteresowałam tym rozdziałem. :)
 Do następnego. xxx
 Rose.

piątek, 11 kwietnia 2014

Rozdział 14

OCZAMI JUSTINA

- Pobierzcie jej krew, musimy się upewnić czy to na pewno odrzucenie przeszczepu. - rozkazałem pielęgniarkom, które podłączały Reneesme do kroplówki.
Wyszedłem z sali i dostrzegłem Rose, która siedziała na krześle i zalewała się łzami. Podniosła głowę i gdy mnie zobaczyła, od razu zapytała:
- Co z nią?
- Skarbie, spokojnie. - podszedłem i usiadłem obok niej. - Wszystko będzie dobrze - złapałem ją za rękę. - Jest teraz osłabiona i leży pod kroplówką. Nic nie możemy zrobić, dopóki nie pobierzemy jej krwi i nie będziemy znali dokładnych wyników.
- To moja wina. - mruknęła, lekko się trzęsąc.
- Kochanie, przestań. - szepnąłem, przyciskając ją do siebie. - Nieważne gdzie była, i tak by to się stało. A że akurat my byliśmy przy niej, to tylko wyszło na dobre. Mała jest teraz w naprawdę dobrych rękach, nic jej nie będzie.
Rose nic już mi nie odpowiedziała, tylko mocno się we mnie wtuliła. Pocałowałem ją w czoło i zacząłem głaskać jej włosy, szepcząc, że wszystko będzie dobrze. Po chwili zaproponowałem jej, aby zadzwoniła do rodziców Reneesme. Muszą wiedzieć co dzieje się z ich najstarszą córką.
- Tak, masz rację. - mruknęła, ścierając łzę. - To ja się z nimi skontaktuję, a Ty... Mógłbyś czas być przy niej? Chciałabym, żeby czuła się bezpiecznie... - szepnęła, patrząc mi w oczy.
- No pewnie. - złapałem jej twarz w dłonie i pocałowałem ją we włosy. - Jak skończysz z nimi rozmawiać, to przyjdź na salę. Jak nie będą chciały Cię wpuścić, to powiedź, że masz pozwolenie doktora Biebera. - puściłem do niej oczko, na co ona lekko się zaśmiała.
- Okay. - skinęła głową, lekko się uśmiechając. - To.. zaraz wracam. - odsunęła się powoli ode mnie, wyjmując telefon z tylnej kieszeni spodni.
Jeszcze przez chwilę patrzyłem na swoją dziewczynę jak rozpoczyna rozmowę, lecz po chwili ruszyłem do sali, gdzie znajdowała się Reneesme.
- Hej mała, jak się czujesz? - uśmiechnąłem się do bladej pacjentki.
- Lepiej.. - mruknęła.
- Boli Cię coś? - zapytałem, stając przed łóżkiem.
- Głowa - zamilkła na chwilę - i brzuch.
- A tutaj Cię nie boli? - położyłem rękę na swojej klatce piersiowej.
- Nie, a dlaczego miałoby mnie boleć? - na jej twarz wkradło się lekkie przestraszenie.
- Nie wiem, spokojnie. Tylko pytam. - zaśmiałem się. - Nie ciąga Cię już na wymioty? - spojrzałem na nią łagodnym wzrokiem.
- Nie, jest okay, tylko po prostu nie mam na nic siły. Tak troszkę mi słabo. - szepnęła, próbując się uśmiechnąć.
- To dobrze. - uśmiechnąłem się. - No to odpoczywaj tu sobie, a ja zaraz wracam. - odwróciłem się, chąc wyjść z sali.
- Panie Bieber.. - usłyszałem, co spowodowało, że od razu się odwróciłem.
- Tak? - spojrzałem na Renee, marszcząc brwi.
- Wyzdrowieję? - zapytała bardzo cicho ze łzami w oczach.
- Skarbie.. Pewnie, że tak. - podszedłem do niej i usiadłem na rogu łóżka.
- A co mi jest? To coś z moim serduszkiem? - zapytała, ścierając spływającą po jej policzku łzę.
- Księżniczko, przecież nie boli Cię serduszko, prawda? - zaśmiałem się. - A brzuszek.. Po prostu może coś nie tak zjadłaś. - wzruszyłem ramionami. - Daliśmy Ci już leki, więc niedługo już przestanie boleć.
- Na pewno? - szepnęła.
- Oj no chodź tu.. - złapałem ją za ramiona i przytuliłem do siebie. - Na pewno. - pocałowałem ją we włoski.
Dziewczynka mocno się we mnie wtuliła, a ja poczułem przyspieszone bicie jej serca.

SERCE SERCE SERCE SERCE SERCE SERCE SERCE SERCE SERCE SERCE SERCE SERCE
 
- Gdzie ciocia Rose? - zapytała mała, nadal się do mnie tuląc.
- Tu jestem. - usłyszeliśmy ten piękny głos.
Reneesme momentalnie się ode mnie odsunęła i spojrzała w stronę brunetki.
- Jesteś. - uśmiechnęła się.
- Nie zostawiłabym Cię, Słońce. - mruknęła i podeszła do nas.
Usiadła przede mną i złapała małą rączkę Renee. Ja natomiast objąłem swoją dziewczynę w pasie i przyciskając ją do siebie patrzyłem na Reneesme.
- Dzwoniłaś do nich? - mruknąłem w ucho Rose.
- Em.. Tak. - szepnęła, opierając głowę o moje ramię.
W tej chwili do sali weszła pielęgniarka, Rose zmieszała się, chciała już się ode mnie odsuwać, ale przycisnąłem ją mocno do siebie i szepnąłem z uśmiechem:
- Kotku, siedź jak siedzisz.
Dziewczyna przygryzła dolną wargę i uśmiechnęła się do małej.
- Skarbie, Pani teraz da Ci leki, a my zaraz wrócimy. - uśmiechnąłem się.
- Dobrze. - powiedziała spokojnie mała, patrząc na pielęgniarkę.
Wstałem więc z łóżka i razem z Rose udaliśmy się do lekarskiego gabinetu. Brunetka usiadła na kanapie, a ja zaparzyłem wodę na herbatę. Wiedziałem, że jej tego trzeba.
- Zaraz tu będą. - mruknęła. - Jej mama strasznie się przestraszyła, w sumie to się jej nie dziwię. - Przejechała palcami po włosach. - To na pewno odrzucenie przeszczepu? - spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo do gabinetu wszedł lekarz, którego poprosiłem o natychmiastowe zbadanie krwi Reneesme.
- A, przepraszam.. - mruknął i spojrzał na Rose. - Przyjść później? - zapytał, ukazując mi z daleka wyniki badań.
- Nie, mów. - zmarszczyłem brwi, niecierpliwie wyczekując odpowiedzi.
- Okay, więc.. To nie odrzucenie przeszczepu. - powiedział podając mi dokumenty.
- No to co to jest? - zapytałem, przenosząc wzrok znad kartek na Ryan'a. - Racja, trochę za późno, odrzut powinien wystąpić dwa dni po operacji.. Ale tak też się zdarza. Objawy na to wskazują, normalna grypa tak nagle by nie przyszła. - powiedziałem, siadając przy biurku.
- A może po prostu coś nie tak zjadła? - lekarz wzruszył ramionami.
- No u nas na pewno nie. - wtrąciła się Rose. - Nie zdążyła.
- No to zostaje nam rozmowa z jej rodzicami. - powiedziałem, głęboko wciągając powietrze.

NEXT DAY
OCZAMI ROSE


- Colly, ścisz tą muzykę! - warknęłam.
- Przeszkadza Ci coś? - spojrzała na mnie uśmiechając się głupio.
- Co tam? - do gabinetu wszedł uśmiechnięty Tony.
- Tonnie, musimy porozmawiać. - powiedziałam stanowczo, wstając z krzesła.
Podeszłam do mężczyzny i łapiąc go za rękę wyciągnęłam z gabinetu.
- O co chodzi? - zapytał, krzyżując ręce na piersiach.
- Możesz łaskawie zająć czymś swoją kochaną dziewczynę? - warknęłam, czując jak złość ogarnia moje ciało. - Nie mogę się skupić przy tych jej piosenkach! - syknęłam.
- Zazdrosna. - Tony wyszczerzył się. - Kotku, nie byłoby tego wszy--- - podniósł rękę i zaczął gładzić mój policzek, gdy, nie panując nad sobą, walnęłam go z otwartej dłoni w twarz.
- Nie dotykaj mnie NIGDY WIĘCEJ. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby i wróciłam do gabinetu.
Wzięłam swoje rzeczy i poszłam do biura Bayle'a.
- Hej Mała, co jest? - zapytał, gdy usiadłam przed jego biurkiem.
- Nie ogę pracować przy nowej stażystce. - wypuściłam powietrze.
- Ciebie też wkurza? Uff, myślałem, że tylko mnie. - zaśmiał się.
Zaczęłam się śmiać, gdy mój telefon zaczął dzwonić.
- Przepraszam.. - mruknęłam i wyjęłam dzwoniące urządzenie z torebki. - Tak?
- Hej Rose, tu Bella. - usłyszałam jej zmęczony głos.
- No hej, coś nie tak z Reneesme? - odruchowo zadałam pytanie, gorączkując się.
- Nie, jest już lepiej, tylko mam do Ciebie prośbę.. - zaczęła.
- No mów. - powiedziałam zachęcająco.
- Mogłabyś dzisiaj przenocować z Reneesme w szpitalu? Mój mąż ma nocną zmianę i nie może już się zwolnić, a ja muszę zostać z Carly.. Jeżeli oczywiście nie zrobi Ci to żadnego problemu.
- No pewnie. - odpowiedziałam, uśmiechając się. - Załatwię sobie, żeby przyjść jutro do pracy na popołudnie. - Bayle spojrzał na mnie spod rzęs, a ja wysłałam mu buziaka w powietrzu. - O której mam być? - zapytałam, po czym oblizałam usta.
- Jeżeli możesz, to za godzinę.
- Okay, nie ma problemu. - uśmiechnęłam się.
- Jeju, dziękuję Ci bardzo! - wypuściła powietrze. - Jesteś po prostu naszą rodzinną przyjaciółką. - zaśmiała się. - Naprawdę nie wiem jak mam Ci dziękować.
- Nie musisz. Kocham małą i zawsze znajdę dla Was czas. Okay, to ja jadę do domu, przygotuję sobie jakieś rzeczy. Do zobaczenia. A, no i uściskaj ode mnie Carly! - zaśmiałam się.
- Nie ma sprawy. - również się zaśmiała. - Do zobaczenia. - czułam, że się uśmiechnęła, po czym zakończyła połączenie.
- Bayle.. - zaczęłam, patrząc na niego słodkimi oczkami.
- Jedź do domu, jutro bądź na 11. - uśmiechnął się, po czym wstał z krzesła i podszedł do mnie.
- Dziękuję! - krzyknęłam i rzuciłam się mu na szyję.
- Mogłabyś mi tak dziękować częściej. - mruknął mi do ucha.
Odsunęłam się od niego, wyciągnęłam rękę i z grobową miną powiedziałam:
- Dziękuję.
- Ej! - krzyknął, robiąc oburzoną minę.
Zaśmiałam się i cmoknęłam jego policzek, po czym wyszłam z jego iura i zjechała windą na parking. Wsiadłam do swojego samochodu, nagle zaczęło mi się kręcić w głowie. Zrobiło mi się czarno przed oczami, niesamowity ból... Poczekałam chwilę i nie zwracając na to uwagi od razu ruszyłam do domu.

OCZAMI JUSTINA

- Hej. - usłyszałem słodki głos za moimi plecami.
Gorączkowo się odwróciłem i zobaczyłem Rose z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Hej Skarbie. - podszedłem do niej i musnąłem jej usta. - Co Ty tutaj robisz? - zapytałem, wkładając stetoskop do kieszeni mojego fartucha.
- Zostaję dzisiaj na noc u Reneesme.

CHOLERA CHOLERA CHOLERA CHOLERA CHOLERA CHOLERA CHOLERA CHOLERA
- Naprawdę? - uśmiechnąłem się, zastanawiając się co wymyślić..
- Mhm, Bella mnie o to poprosiła. Ty masz dzisiaj nocną zmianę, prawda? - założyła wystający kosmyk włosów za ucho.
Oblizałem usta. MAM PLANY NA DZISIEJSZĄ NOC.
- Tak. - lekko się uśmiechnąłem.
- To wspaniale! - zaśmiała się, zarzucając mi ręce na szyję.
- Tak, wspaniale. - mruknąłem, tuląc ją do siebie.
Pocałowałem ją w czubek głowy i gdy dziewczyna spojrzała mi w oczy, powiedziałem jej, że muszę wracać iść kontynuować wieczorny obchód.
- Okay, to ja lecę do małej. - uśmiechnęła się lekko i cmoknęła mnie w kącik ust. - Pa. - zaśmiała się i po chwili zniknęła za drzwiami od gabinetu.
- Cholera! - warknąłem i walnąłem pięścią w ścianę.
Wyjąłem z kieszeni swój telefon i wybrałem potrzebny numer.
- Cześć Rick, jesteś jeszcze w pracy? - mruknąłem, nerwowo bawiąc się breloczkiem od kluczy.
- Tak, a co? - usłyszałem w odpowiedzi.
- Zaraz do Ciebie zejdę. - rzuciłem obojętnie i zakończyłem połączenie.
Szybko wyszedłem z gabinetu i udałem się do szpitalnej windy. Zjechałem nią na pierwsze piętro i poszedłem do pomieszczenia z kamerami.
- Siema. - wyszczerzył się, gdy stanąłem obok niego.
- Mam problem. - warknąłem, siadając na krześle.
- Co się stało? - zapytał, marszcząc brwi.
- Rose zostaje dzisiaj na noc w szpitalu. - mruknąłem, po czym przejechałem dłonią po twarzy.
- E.. To w czym problem? - zaśmiał się.
- Ty jesteś taki głupi, czy tylko udajesz?! - warknąłem, patrząc na  niego zabójczym  wzrokiem. - Miałem dzisiaj jechać do Jenifer! - zacząłem głośno oddychać ze zdenerwowania.
- Do kogo? - podniósł jedną brew.
Moje żyły zaczęły pulsować. Z jakim idiotą ja mam współpracować!
- Miałem ją dzisiaj zabić, rozumiesz?! - syknąłem mu w twarz, ledwo panując nad sobą.
- I co, planujesz mnie teraz pobić tylko dlatego, że jakaś Twoja laska zostaje na noc w szpitalu?! - krzyknął. - Mówiłem Ci już dawno, żebyś trzymał się od niej z daleka. - odsunął się ode mnie i zagroził mi palcem.
- Złamać Ci ten paluszek? - zaśmiałem się zabójczo. - Mówiłem Ci już, że ona będzie moją koleją ofiarą. - warknąłem, przejeżdżając palcami po włosach.
- W tym mieście jest kilka tysięcy kobiet, dlaczego akurat ona? - wyrzucił ręce w powietrze. - To nie jest TYLKO kolejna ofiara, ona jest kimś więcej, prawda? - skrzyżował ręce na piersiach.
- Tak, kocham ją, i co?! - krzyknąłem.
Dotarło do mnie co powiedziałem dopiero wtedy, gdy zobaczyłem wielkie zdziwienie na twarzy Rick'a.
- Co powie---
- Tak, kocham ją. - przełknąłem ślinę i mruknąłem, wychodząc z pomieszczenia.
Cholera, co się ze mną dzieje?! Nie mogę tak się zachowywać. Jeszcze jakiś czas temu myślałem tylko o jej sercu. NIEMOŻLIWE, ŻE SIĘ ZAKOCHAŁEM. Ja nie wiem co to jest miłość. Moje serce jest zimne jak lód i twarde jak kamień. Kim ona dla mnie jest? Właśnie. Powiedziałem, że ją kocham. Ale czy to prawda? Ughr...
Szedłem korytarzem, gdy usłyszałem krzyki:
- Doktorze!
Szybko odpędziłem myśli i dostrzegłem pielęgniarkę, która gorączkowo wołała mnie z sali, w której leżała Reneesme. Przyspieszyłem kroku, bałem się, że coś stało się małej. W końcu dotarłem do pokoju i dostrzegłem... Rose! Leżała na podłodze, a z jej skroni powoli sączyła się krew...

~*~
Hej. :)
Jak zwykle Was przepraszam..
Ale jak łatwo było zauważyć, piszę te opowiadanie SAMA. 
Tak, to już drugi mój.. samodzielny rozdział. ;p
Mam nadzieję, że się nie gniewacie i nie odeszliście od tego bloga tylko przez mój brak czasu.
Za dwie godziny wyjeżdżam na Mistrzostwa Polski i postanowiłam, że wstawię rozdział. :)
Trzymajcie kciuki! ;p
Okay, widziałam, że dobrze Wam idzie, więc gdy pod tym rozdziałem będzie
10 komentarzy od dziesięciu różnych osób
wtedy wstawię 15 rozdział. :)
Kocham Was. <3
Do następnego. xxx
Rose.

niedziela, 9 marca 2014

Rozdział 13

- Przyjadę po Ciebie o 17. - powiedziałam skręcając w ulicę Mulholland Drive.
- Już nie mogę się doczekać! - Reneesme zaśmiała się radośnie.
Czułam, że była podekscytowana. W sumie to się jej nie dziwię. Pierwszy raz zabieram ją do siebie na noc.
- Okay, skarbie. Kończę, bo nie chcę, żeby policjant przyłapał mnie na rozmawianiu przez telefon. - mruknęłam, stając na światłach.
- Dobrze, ciociu. Do 17. - czułam, że się uśmiechnęła, lecz po swoich słowach od razu się rozłączyła.
Rzuciłam telefon na boczne siedzenie i po dłuższej chwili znalazłam się pod budynkiem pracy. Otworzyłam drzwi i trzymając torebkę w ręku ruszyłam w stronę firmy. Stałam w firmie zamykając wcześniej samochód. Zatrzymałam się na swoim piętrze i weszłam do gabinetu. Nie zwracając uwagi na Tony'ego rzuciłam torebkę na biurko.
- Hej? - zaśmiał się, patrząc na mnie.
- Mhm. - mruknęłam, siadając na obrotowym krześle i włączając komputer.
- Rose, co jest? - podszedł do mnie, a ja automatycznie napięłam mięśnie.
- Dobrze wiesz, Tony. - mruknęłam, sięgając po swój notatnik.
- Tak się składa, że właśnie nie wiem. - powiedział i zmarszczył brwi, kładąc rękę na moim ramieniu.
- Nie dotykaj mnie. - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, odwracając głowę w jego stronę.
- Inaczej nie da się do Ciebie przemówić, Rose. - warknął, nie wytrzymując już moich humorków.
- Tony, zaplanowałeś to, kto to był? TO był Twój cel? Chciałeś, żeby był na Ciebie zły, tak? - syknęłam z jadem.
- Słucham? - parsknął.
- Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi - zaśmiałam się sztucznie - Wiem co robiłeś z nią pod biurem, gdy Justin na mnie czekał w samochodzie. - powiedziałam lodowatym tonem wolno cedząc wyrazy.
- Możecie się zamknąć? - warknął Jefrey, a my momentalnie odwróciliśmy głowy w jego stronę. - Chciałbym, żeby Colette z uśmiechem wspominała swój pierwszy dzień praktyk. - uśmiechnął się patrząc na, jak się domyślam, nową praktykantkę. - Zostawiam Wam ją, wiecie co robić. - zaśmiał się. - A, no i Cole, to jest Rose - wskazał na mnie ręką - a to Tony - tym razem wskazał na mojego współpracownika.
Wtedy na twarz dziewczyny wkradł się cwaniaczki uśmieszek z lekkim rumieńcem. Nie, to nie może być ona...
Po chwili szef wyszedł z naszego biura, i dosłownie po sekundzie zobaczyłam jak ta cała Cole biegnie w stronę Tony'ego i rzuca mu się na szyję.
- Tony! - pisnęła, gdy chłopak podniósł ją i zakręcił w okół własnej osi.
- Hej mała. - zaśmiał się.
Wywróciłam oczami z obrzydzeniem. Czyli to z nią wczoraj... Nie dziwię się, że Justin tak łatwo się pomylił. Ta dziewczyna ma prawie identyczne włosy jak ja, nawet podobna figura... FU.
Usiadłam z powrotem przy swoim biurku i zalogowałam się na pocztę, gdy usłyszałam dźwięk mojego telefonu. Nie zwracając uwagi na to, kto dzwoni, przejechałam kciukiem po ekranie i przyłożyłam iPhone'a do ucha.
- Tak? - mruknęła, wstając z krzesła i udając się do biurowej kuchni.
- Hej Kochanie. - usłyszałam ten anielski głos, który momentalnie wywołał na mojej twarzy uśmiech.
- Hej. - odpowiedziałam, szczerząc się.
- Ja Ci mija dzień? - zaśmiał się po chwili niezręcznej ciszy.
- Ugh, nie pytaj. - mruknął, biorąc do ręki swój fioletowy kubek. - Wyobraź sobie, że mamy praktykanktę. - powiedziałam opierając się plecami o blat. - A wiesz kto nią jest? Nowa dziewczyna Tony'ego.
- Ten debil robi wszystko, żebyś była zazdrosna, spokojnie. Nie daj mu się, nie zwracaj uwagi. A jeżeli przesadzą, to ja do Ciebie wpadnę w odwiedziny i odwrócimy role. - zaśmiał się.
- Dureń. - wywróciłam oczami z rozbawieniem.
- Zaczekaj chwilę. - usłyszałam już mniej przyjemny głos szatyna. Korzystając z okazji wsypałam do kubka dwie łyżeczki kawy, przytrzymując telefon ramieniem. - Wybacz Skarbie, muszę iść na pilną operację. Zadzwonię później. - mruknął, a po chwili połączenie zostało przerwane.

OCZAMI JUSTINA

- Pilny przeszczep serca. - powiedziała pielęgniarka, prowadząc mnie do pacjentki. - Organ jest już w drodze, musimy się sprężyć. - powiedziała poważnie, otwierając drzwi na sali.
- Przedstaw mi pokrótce dane o niej. - rozkazałem podchodząc do kobiety, którą kilka pielęgniarek przygotowywało do operacji.
Po kilku minutach znałem już wszystkie cenne informacje. Myłem ręce i zakładałem rękawiczki przygotowując się do operacji, gdy moja pomocnica podeszła do mnie i powiedziała:
- Możemy zaczynać.
Skinąłem głową i zamieniając się w oazę spokoju wszedłem na salę operacyjną.

~*~

- Przeszczep ortotopowy. - powiedziałem stanowczo.
Miałem pewność, że nowe serce spełni swoje zadanie, więc stare można było bez problemu usunąć.
Skóra była już przecięta, klatka piersiowa również. Wszystko było gotowe. Serce zatrzymane, a dokładniej nastrzyknięte chlorkiem potasu. W tym czasie jego funkcje pełniła maszyna zwana płuco - sercem. Stałem nad workiem osierdziowym. Musiałem je przeciąć, aby móc bezpiecznie usunąć organ. W pełnym skupieniu wykonałem swoje zadanie przy pomocy moich narzędzi, które podawała mi pielęgniarka. Zrobione, teraz nadszedł czas na odcięcie naczyń. Sięgnąłem ręką w głąb otwartej klatki piersiowej, gdy nagle przed oczami ukazała mi się ta noc, gdy robiłem to samo Juliet. Zamknąłem oczy, aby ponownie się skoncentrować, gdy...
- Doktorze! - krzyknęła pielęgniarka.
- Cholera! - warknąłem, gdy zorientowałem się, że przeciąłem nie te naczynko. - Zatamuj krwawienie. - rozkazałem.
- Ale..
- Zatamuj krwawienie. - warknąłem. - Pomóż jej. - zwróciłem się do swojego pomocnika, który z lekkim przerażeniem patrzył na przecięte naczynko.
Szybko wyszedłem z sali i gdy tylko zamknęły się za mną drzwi, walnąłem z całej siły pięścią w ścianę. Nigdy mi się to nie zdarzało! Muszę wziąć się w garść, bo w końcu wszystko wyjdzie na jaw... Podszedłem do zlewu i lodowatą wodą przemyłem twarz. Sięgnąłem do szafki po nową parę lekarskich rękawiczek i przywracając moje emocje do ładu wróciłem na salę operacyjną.
- Opanowane. - powiedziała pielęgniarka już z o wiele łagodniejszym wyrazem twarzy.
Skinąłem głową i ponownie sięgnąłem po swój skalpel. Tym razem z ogromną uwagą i w wielkim skupieniu kontynuowałem operację.

 ~*~

- Doktorze, ktoś chce z Panem porozmawiać. - poinformowała mnie recepcjonistka, wskazując ręką na jakiegoś mężczyznę.
- Okay, proszę za mną. - spojrzałem na niego i ruszyłem w stronę lekarskiego gabinetu.
- Jak ona się czuje? - zapytał siadając na wyznaczonym przeze mnie miejscu.
Zmarszczyłem brwi - Kto?
- Stella. Pół godziny temu skończył Pan ją operować.
- Ah tak.. - mruknąłem. - Operacja przebiegła pomyślnie, niedługo będzie Pan mógł ją odwiedzić.
- Jezu, ja się cieszę.. - wypuścił powietrze, zakrywając twarz dłońmi. - Uratował Pan jej życie, za miesiąc mieliśmy się pobrać.. - szepnął, uśmiechając się lekko.
- Teraz już nic nie stoi Wam na drodze. - zaśmiałem się. - Dobra, niestety muszę lecieć na popołudniowy obchód. - wstałem z krzesła i wziąłem do ręki swój stetoskop.
- Tak, ja już nie będę przeszkadzał. Jeszcze raz dziękuję, mamy u Pana dług. - wyciągnął do mnie rękę.
- Bez przesady, to moja praca. - zaśmiałem się, ściskając jego dłoń.
- Do zobaczenia. - uśmiechnął się, wychodząc z gabinetu.
Szczerze mówiąc, to miałem jeszcze 10 minut, więc postanowiłem, że znowu zadzwonię do Rose, bo poprzednia rozmowa nie zakończyła się zbyt... fajnie. Długo czekałem, aż dziewczyna odbierze.
- Rose Coke, słucham?
To nie był jej głos...
- Na pewno rozmawiam z Rose? - zapytałem chłodnym tonem.
- E.. Nie. - zaśmiała się. - Jestem praktykantką, a moja koleżanka poszła do łazienki.
CZYLI TO TA CAŁA LASKA TONY'EGO.
- Ale to chyba nie powód, żebyś odbierała jej telefon, prawda? - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
Sygnał. Brunetka się rozłączyła. Jednak. I bardzo dobrze. Napisałem wiadomość.
DO: Rose.
Zadzwoń.
Nie minęła minuta, a mój telefon zaczął dzwonić. Spojrzałem na ekran wyświetlacza - Rose.
- Co tam? - usłyszałem już ten znajomy mi głos, który wywołał u mnie uśmiech.
- Hej Skarbie. - zaśmiałem się. - Pomyślałem.. Może pójdziemy dziś na kolację, mh?
- Przecież zabieram dziś do siebie Reneesme.
- Naprawdę? Dlaczego mi nic o tym nie powiedziałaś? - zmarszczyłem brwi.
- Przecież Ci mówiłam, gdy jedliśmy wczoraj kolację.
- Ah, no tak.. - mruknąłem. - O której po nią jedziesz? - zapytałem, patrząc na zegarek.
- Jakoś przed 17. A Ty o której będziesz w domu?
- Kończę zmianę o 18.30, więc koło 19. - uśmiechnąłem się, bo do głowy wpadł mi pewien pomysł.
- Okay, to do zobaczenia. - zaśmiała się.
- A, Rose. Zaczekaj chwilkę.
- Tak? - mruknęła.
- Jak idziesz do łazienki, to zabieraj ze sobą telefon, bo praktykantki nie potrafią obojętnie przejść obok dzwoniącego iPhone'a.
- Zabiję ją.. - syknęła.
- Moja krew. - zaśmiałem się.
- Co? - mruknęła.
- Nic. - ponownie się zaśmiałem. - Do wieczora. - powiedziałem i się rozłączyłem.

OCZAMI ROSE

- Colly, chodź na słówko. - spojrzałam na nią z jadem w oczach.
- Okay. - uśmiechnęła się i razem ze mną wyszła z gabinetu.
- Dlaczego odbierasz mój telefon? - zapytałam chłodnym tonem.
- Dzwonił, więc odebrałam. - wzruszyła ramionami.
- MÓJ PRYWATNY TELEFON. - warknęłam. - Nie masz prawa go dotykać, rozumiemy się? - syknęłam.
- Mhm. - mruknęła od niechcenia. - To wszystko? - zapytała, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę.
Parsknęłam - Tak, możesz wracać do Tony'ego. - uśmiechnęłam się z obrzydzeniem.
Dziewczyna momentalnie obróciła się na pięcie i wróciła do biura. Postanowiłam, że pójdę do Jefrey'a i zapytam skąd ona się tu w ogóle wzięła.
- Szef u siebie? - zapytałam, mijając sekretariat.
- Tak. - odpowiedziała miło, uśmiechnięta Ines.
Odwzajemniłam uśmiech i zapukałam do drzwi.
- Proszę. - usłyszałam w odpowiedzi.
Nie zastanawiając się ani chwili, nacisnęłam klamkę i weszłam do środka.
- Co tam, ślicznotko? - na jego twarzy pojawił się uśmiech, gdy tylko mnie zobaczył.
- Em.. - przygryzłam wargę. - Mam pytanie.
- Okay, siadaj. - wskazał ręką na krzesło stojące przed jego biurkiem. - Słucham. - uśmiechnął się, gdy już zajęłam wyznaczone miejsce.
- Więc tak.. - mruknęłam, zastanawiając się jak najlepiej ułożyć wszystko w słowa. - Nie mówiłeś, że będziesz przyjmował praktykantkę.
- Nooo.. tak. Nie wspomniałem o tym, bo sam tego nie planowałem.
- Jak mogłeś nie planować przyjęcia praktykantki? - zmarszczyłam brwi. - To chyba Ty jesteś tutaj szefem, prawda? - skrzyżowałam ręce na piersiach.
- No chyba tak. - zaśmiał się. - Tony poprosił mnie, żebym... Wybacz, nie mogę powiedzieć. - przeniósł złączone usta na drugą stronę twarzy.
- Znowu macie przede mną tajemnice. - mruknęłam. - Mówiłeś, że jestem dla Ciebie jak córka, a przed dziećmi nie ma się tajemnic. Więc słucham. - powiedziałam stanowczo i założyłam nogę na nogę, oczekując odpowiedzi.
- No weź. - zaśmiał się.
- Mnie wcale nie jest do śmiechu. - powiedziałam powoli, patrząc mu w oczy.
- Nienawidzę Cię.. - mruknął, wywracając oczami.
- Muach. - wysłałam mu buziaka w powietrzu, po czym się zaśmiałam.
- Tony mnie poprosił. Powiedział, że bardzo jej zależy na tych praktykach i w ogóle.. - wzruszył ramionami. - A, no i kazał mi nic o tym Tobie nie mówić. - szepnął, śmiejąc się.
- Ugh, nie mów mi nic o Tonym. - wywróciłam oczami z obrzydzeniem.
- Co jest, pokłóciliście się? - jego twarz momentalnie się napięła.
- Skłócił mnie z Justinem. - oparłam się plecami o oparcie krzesła. - Zaplanował to. To było chamskie. - skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Nie wierzę. - zaśmiał się. - Gorzej niż dzieci.
- Słucham? - podparłam się na łokciach. - Jak dzieci? Ha ha ha. - zaśmiałam się ironicznie.
- A nie? - zaśmiał się. - Ja jestem singlem i nie mam takich problemów. - poruszył zabawnie brwiami.
- Jesteś głupi. - zaśmiałam się. - Dobra, wracam do pracy. - uśmiechnęłam się, wstając. - A, Jefrey.. Wyjdę dzisiaj pół godziny wcześniej, okay? - odwróciłam się do niego, będąc już przy drzwiach.
- Nie ma sprawy. - puścił do mnie oczko, a ja uśmiechając się opuściłam jego gabinet.

  ~*~

- Twoja siostrzyczka jest naprawdę do Ciebie podobna. - powiedziałam siadając na miejscu kierowcy.
- Mamusia też tak mówi. - Reneesme zaśmiała się słodko.
Uśmiechnęłam się do niej i ruszyłam spod domu małej. Włączyłam radio, leciała akurat piosenka, którą uwielbiam. Zrobiłam głośniej i okazało się, że Renee również ją lubi, bo usłyszałam, jak nuci ją sobie pod nosem. Nie minęła chwila, a obie dość głośno śpiewewałyśmy piosenkę Amy Winehouse 'Rehab'.
- Ej, ładnie śpiewasz. - zaśmiała się mała, gdy przestałyśmy śpiewać.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się. - Jak miałam tyle lat co Ty, chodziłam na lekcje śpiewu, wiesz? - spojrzałam na jej odbicie w lusterku.
- Naprawdę? - Reneesme lekko się zdziwiła. - zazdroszczę Ci. - westchnęła. - Ja nie umiem śpiewać.. - mruknęła.
- Słonko, właśnie podbiłaś moje serce swoim śpiewem. - zaśmiałam się. - Chciałabyś uczyć się śpiewać? - zapytałam, skręcając w ulicę, gdzie znajdował się mój dom.
- Taaaaaaaaaaaaak! - krzyknęła.
- No to zaraz sprawdzimy jakie szkoły śpiewu mamy w mieście i porozmawiamy z Twoimi rodzicami. - puściłam do niej oczko, gdy zaparkowałam samochód. - Jesteśmy. - uśmiechnęłam się.
Dziewczynka zaczęła rozglądać się dookoła. Wysiadłam z auta i otworzyłam jej drzwi. Mała wzięła swoją torbę, złapała mnie za rękę i zaczęłyśmy iść w stronę domu.
- Chcesz coś do picia? - zapytałam, wchodząc do kuchni.
- Nie, dziękuję. - uśmiechnęła się.
- Okay, to może włącz laptopa co leży w salonie na stole i sprawdzimy te szkoły śpiewu, hm? - oparłam się plecami o blat.
Dziewczynka uśmiechnęła się i pobiegła wykonać moje polecenie. Ja w międzyczasie zaczęłam rozglądać się co mogłabym zrobić na obiad.
- Lubisz spaghetti? - zapytałam, otwierając lodówkę.
- Owszem. - zaśmiała się.
- Oki, to już wiem co jemy na obiad. - uśmiechnęłam się, wyjmując odpowiednie składniki.
- Co mam wpisać w wyszukiwarce? - zapytała mnie Reneesme, która jak podejrzewam, siedziała na kanapie w salonie i miała mojego laptopa na kolanach.
- Szkoły śpie---
Dzwonek do drzwi. Zdziwiłam się. Była dopiero 18, więc to na pewno nie Justin. Więc kto?
- Kto to? - mała podbiegła do mnie.
- Nie wiem.. - mruknęłam. - Ale poczekaj, sprawdzę. - uśmiechnęłam się i poszłam otworzyć drzwi.
Szczerze? Byłam zaskoczona.
- Witam Panią. - zaśmiał się Justin i zza pleców wyciągnął wielki bukiet przepięknych, czerwonych róż. Na moją twarz wkradł się naprawdę wielki uśmiech. - Mogę zająć Pani chwilę? - puścił do mnie oczko, na co się zaśmiałam, bo nie byłam zdolna wypowiedzieć ani jednego słowa. - Dręczy mnie jedno pytanie.. - mruknął. - Rose.. - wszedł do domu, zamknął drzwi i klęknął na jedno kolano. - Będziesz ze mną?
O MÓJ BOŻE.
- T-tak.. - z moich oczu wypłynęły malutkie łzy.
Szatyn wstał, a ja zarzuciłam mu ręce na szyję. Chłopak podniósł mnie i zakręcił okół własnej osi, a na koniec złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Postawił mnie na ziemi i z uśmiechem spojrzał w moje oczy.
- Podobają Ci się kwiaty? - zaśmiał się.
- Bardzo. - uśmiechnęłam się i chwyciłam go za rękę, prowadząc do salonu.
Nalałam do wazonu wody i włożyłam piękny bukiet róż. Justin podszedł do mnie i złapał od tyłu w talii.
- Chwila, gdzie Reneesme? - gorączkowo rozejrzałam się po kuchni, ale nigdzie jej nie było. - Mała, gdzie jesteś? - mruknęłam wchodząc do salonu. NIE MA. Poszłam do łazienki.
- Cholera, Justin! - krzyknęłam.
Mężczyzna momentalnie przybiegł do mnie, a ja klęczałam obok wymiotującej Renee.
- Ona mdleje. - powiedziałam przestraszona.
- Reneesme, słyszysz mnie? - zapytał spokojnym tonem.
Nie odpowiadała. Cholera nooo. Twarz Justina się napięła i ze zdenerwowaniem powiedział:
- Jedziemy do szpitala, objawy odrzucenia przeszczepu serca.

~*~

Słuchajcie..
Jest naprawdę dużo wejść, za co dziękuję. Ale jest też naprawdę mało komentarzy, co smuci.
Komentarze, to takie wynagrodzenie i motywacja do szybszego pisania kolejnego rozdziału. Dlatego proszę, alby pod tym rozdziałem było 9 komentarzy.
Dopiero wtedy pojawi się następny rozdział.
Mam nadzieję, że mnie rozumiecie. :)
Do następnego. xxx
Rose.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rozdział 12

- Ale kochanie, nie bój się. Wynajmiemy Tobie ochroniarza, nie---
- Przepraszam... - mruknęłam oblizując usta, po czym wstałam i chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi.
- Rose! - krzyknął Jefrey i podbiegł do mnie, gdy zaczęłam upadać.
Złapał mnie za ramiona i podniósł mocno do siebie przyciskając.
- Nie bój się. Nic Ci się nie stanie, rozumiesz? Nikt z nas na to nie pozwoli. - szepnął mi w ucho i pocałował w czoło.
Pragnęłam teraz tylko jednego. Mocno wtulić się w tors Justina i poczuć się bezpieczna. Wcześniej, gdy go jeszcze nie znałam, Jefrey, Bayle i Tony powodowali, że czułam się przy nich bezpiecznie. Teraz? Chyba doszło do tego, że Justin jest dla mnie najważniejszy...
- Nic mi nie jest. - mruknęłam. - Dziękuję, że mi to powiedziałeś, a teraz wybacz. Muszę iść do biura. - szepnęłam odrywając się od niego.
Nie odwracając głowy szłam prosto przed siebie. Po drodze spotkałam Bayle'a, który nadal był przerażony tym, co podejrzewam, zobaczył w kopercie. Nie zatrzymałam się, nie miałam ochoty z nim rozmawiać. W końcu wpadłam do swojego gabinetu i szybko chwyciłam swój telefon. Wstukałam w ekran numer Justina i przyłożyłam iPhone'a do ucha. Minęło 5 sygnałów, gdy usłyszałam jego pełen spokoju głos.
- Tak kochanie?
- Justin.. - mruknęłam drżącym głosem, czego strasznie chciałam uniknąć.
- Co się stało, słońce? - spytał z przejęciem w głosie.
- Em.. - przełknęłam ślinę. - Ten morderca.. - mruknęłam. - Możesz do mnie przyjechać? - zapytałam z nadzieją.
- Jestem w pracy.. Ale może uda mi się na chwilę wyrwać. Do zobaczenia. - rzucił i się rozłączył nie czekając na moja odpowiedź.
Rzuciłam telefon na biurko i opadłam na swoje krzesło. Musiałam się uspokoić. Głęboko wciągnęłam powietrze i przejechałam palcami po swoich włosach, rozczesując je.
- Jezu, Rose... - do biura wszedł blady Tony.
- Hm? - mruknęłam patrząc w jeden punkt na ścianie.
- Jesteś bezpieczna, nie bój się. - powiedział siadając przed moim biurkiem.
- Nie wiesz tego. - szepnęłam i schowałam twarz w dłonie.
Siedziałam tak przez dłuższą chwilę, żaden z nas się nie odzywał. W pewnej chwili usłyszałam dźwięk informujący mnie, że dostałam wiadomość. Gorączkowo podniosłam głowę i spojrzałam na podświetlony ekran.
Od: Justin.
Wyjdź na zewnątrz.
- Zaraz wracam. - mruknęłam i wstałam z krzesła, po czym szybkim krokiem ruszyłam na dół.
Zbiegłam po schodach i chwilę po tym zobaczyłam Justina opierającego się plecami o maskę samochodu. Rozłożył szeroko ramiona, a ja podbiegłam do niego i rzuciłam się mu na szyję. Momentalnie poczułam jak z moich oczu wypływają strumieniami łzy.
- Co się stało, skarbie? - mruknął mi we włosy.
- Będę następna. - szepnęłam nie potrafiąc się uspokoić.
Poczułam jak jego ciało się napina i ściska mnie jeszcze bardziej.
- Dobra Rose. To ja jestem mordercą. No ale dobra.. Nie zabiję Cię, zrobię wyjątek.
Szeroko otworzyłam oczy, odsuwając się od niego.
- Żartujesz sobie, prawda? - czułam napływające łzy.
- No raczej. - mruknął ponownie przyciągając mnie do siebie. - Po prostu chciałem, żebyś zaczęła mnie słuchać i przestała płakać. - szepnął mi do ucha.
- Nie strasz mnie. - mruknęłam poważnie.
- Przepraszam. - pocałował mnie czoło. - Może zawiozę Cię do domu, hm?
- Muszę iść po rzeczy.. I zapytać Jefreya czy mogę się dzisiaj wcześniej zwolnić. - odsunęłam się od niego, pokazując za siebie kciukiem.
- Okay. - mruknęłam i wróciłam do swojego gabinetu, zbierając od razu rzeczy.
- Rose, słonko. Jak bardzo mu ufasz? - Jefrey podszedł do okna i pokazał na Justina.
- Em.. Wydaje mi się, że wystarczająco. - odpowiedziałam, po czym przygryzłam dolną wargę.
- Kochasz go?
- A to co? Przesłuchanie? - zaśmiałam się, udając, że już jest wszystko okay.
- Po prostu chcę, abyś była bezpieczna. Jesteś dla mnie jak córka, Rose. - mruknął i podszedł do mnie.
- Rozumiem.. - westchnęłam. - Ale dam radę. Justin jest wspaniałym mężczyzną. Naprawdę cieszę się, że go poznałam. Więc.. Nie martw się, tato. - zaśmiałam się lekko się do niego przytulając.
Szef objął mnie mocno ramionami dając dużo ciepłego dotyku.
- Przy okazji.. - mruknęłam. - Jefrey? - oparłam swoją głowę o jego tors.
- Tak, słonko? - mruknął i zaczął gładzic moje włosy.
- Mogę jechać do domu? - zapytałam przeciągając ostatnie słowo.
- Tylko spróbuj coś z nim zrobić, to go uduszę. - zaśmiał się i potarł ręką moje plecy, po czym się odsunął. - Pewnie jedź. Tylko uważaj na siebie.
Walnęłam się z otwartej dłoni w czoło i powiedziałam:
- Dziękuję. - po czym pocałowałam go w policzek na pożegnanie.
- Trzymaj się. Będzie dobrze. - uśmiechnął się ciepło.
- Do jutra. - pomachałam mu, wychodząc z gabinetu.
Odmachał mi i zniknął z mojego pola widzenia, gdy już wyszłam. Z o wiele lepszym samopoczuciem ruszyłam w stronę windy. Wyjęłam telefon z tylnej kieszeni spodni i napisałam wiadomość.
Do: Justin.
Już idę. :)
Po chwili dostałam odpowiedz
Od: Justin.
Czekam. ;)
'Oczami Justina'
Odpisałem na smsa i spojrzałem w stronę drzwi wyjściowych. Przeleciałem wzrokiem przez teren i zatrzymałem się na.. Tonym? Była z nim jakaś dziewczy... To Rose! Moje serce zaczęło bić szybciej, a krew w żyłach zaczęła szybciej krążyć. Spokojnie Justin. Poszła pożegnać się z przyjacielem. Ale zaraz.. Z tego co mi wiadomo, to przyjaciele się nie całują. Miałem ochotę podejść do niego i po prostu go zabić. Nie mogąc na to patrzeć zacząłem bawić się breloczkiem od kluczy. Kurwa! Czemu?! Czemu ja?! Zaciskałem szczękę nie mogę tego dłużej wytrzymać. Po chwili do samochodu wsiadła Rose, a ja podniosłem głowę, by zobaczyć niestety tylko pustą przestrzeń, na której Tonyego już nie było.
- Fajnie było? - burknąłem i odpaliłem samochód.
- Słucham? - spojrzała na mnie marszcząc brwi.
- Nie udawaj głupiej, Rose. - warknąłem i ruszyłem z piskiem opon.
- O co Ci do cholery chodzi? - mruknęła.
Nie odzywałem się, jadąc z dość szybką prędkością pod dom.
- Zwolnij.. - szepnęła błagalnym tonem, gdy oboje usłyszeliśmy dźwięk jej telefonu, a ja raptownie zatrzymałem się na czerwonym świetle.
Dziewczyna nie zastanawiając się ani chwili przejechała kciukiem po ekranie, odblokowując go i przykładając do ucha.
- Tak?
Patrzyłem nerwowo na światła. Czyżby dzwonił kochaś? Oblizałem wargi i wsłuchiwałem się w kolejne słowa Rose, gdy w pewnej chwili wpadłem na pomysł.
- Włącz głośnik. - rozkazałem.
- Poczekaj Reneesme. - przyłożyła rękę do telefonu by zakryć głośnik.
- Po co? - spojrzała na mnie.
-  Bo tak. - mruknąłem patrząc na drogę.
Dotknęła ekranu i włączyła głośnik.
- Już skarbie. - powiedziała do telefonu.
- Co robiłaś, że musiałam czekać? - zaśmiała się.
- Twój doktor Justin ma humorki i kazał mi Cię włączyć na głośnik. - mruknęła, a ja nacisnąłem na gaz i ruszyłem z miejsca.
- Hej Reneesme. - mruknąłem z lekkim uśmiechem.
- DOKTOR BIEBER! - krzyknęła uradowana, a ja zaśmiałem się pod nosem.
- Jesteś zły na ciocię? - zapytała ze smutkiem w głosie.
- Reneesme, to nasza sprawa. - mruknąłem.
- Justin..- syknęła Rose.
- Co? - warknąłem podjeżdżając pod dom.
- Możesz mi do cholery wyjaśnić dlaczego tak się zachowujesz?! - krzyknęła przestając nad sobą panować.
­- Nie krzycz, gdy masz dziecko na linii. - mruknąłem i wyjąłem kluczyki ze stacyjki.
- Kochanie zadzwonię do Ciebie później. - mruknęła udając spokojną.
Otworzyłem drzwi samochodu i głęboko wciągnąłem powietrze. Schowałem kluczyki w kieszeni spodni i wysiadłem z auta. Rose zrobiła to samo i po chwili podeszła do mnie. Podniosłem jedną brew, głęboko wciągając powietrze.
- Justin.. O co chodzi? - zapytała, stając bardzo blisko mnie.
Napiąłem mięśnie. - Powinnaś wiedzieć. - burknąłem.
- Tak się składa, że nie wiem.. - szepnęła, a ja poczułem jej oddech na swoim ciele.
- Nie mam zamiaru rozwiązywać tego problemu na ulicy. - mruknąłem.
Dziewczyna złapała moją dłoń i zaczęła ciągnąć w stronę domu. Starałem się spokojnie oddychać. Rose szybko otworzyła drzwi i oboje weszliśmy do środka. Zamknąłem drzwi i oparłem się o nie, przyciągając ją za nadgarstki do siebie.
- Całowałaś Tonyego. - mruknąłem.
- Słucham? - odsunęła się ode mnie marszcząc brwi.
-Widziałem. Dzisiaj pod firmą. Ta sama figura. Te same włosy. - jęknąłem i pociągnąłem końcówki włosów.
-  Myślisz, że to ja? Żartujesz, tak?
- Skąd Tony nagle wziąłby jakąś dziewczynę, skoro jest w Tobie zakochany?! - warknąłem i wszedłem w głąb domu.
- Co mnie to obchodzi?! - syknęła. - Nie pocałowałabym innego chłopaka niż Ciebie.
Podszedłem do niej i złapałem za jej nadgarstki przygwożdżając do ściany.
- Ah tak? - mruknąłem i wpiłem się w jej usta.
Dziewczyna odepchnęła mnie ciałem i seksownie przygryzając dolną wargę powiedziała:
- Tak.
- Po czymś takim Ci nie wierzę, skarbie. - mruknąłem i usiadłem na kanapie włączając tv.
- No dobra. - mruknęła. - Jadę do Tonyego.
- Skoro chcesz, to jedź. - mruknąłem, rozkładając się na kanapie.
- Cholera, Justin.. - mruknęła i podeszła do mnie siadając na mnie okrakiem.
- Miałaś jechać do Tonyego. - burknąłem.
- Dlaczego mi nie wierzysz? - zapytała, po czym 'niechcący' otarła się o moje krocze.
Powstrzymałem jęk, nic nie odpowiadając.
- Dlaczego? - powtórzyła pytanie.
Dalej nic nie odpowiadałem, zaczynając się pod nią ruszać. Dziewczyna przełknęła ślinę i zeszła ze mnie udając się na górę. Prychnąłem i chwyciłem pilot przełączając na coś ciekawego. Zastanawiałem się jak długo będzie ukrywać prawdę.
Nie minęła chwila, a Rose zeszła z góry i stanęła zasłaniając ekran telewizora.
- Nie ruszę się stąd, dopóki nie odpowiesz mi dlaczego mi nie wierzysz.
Nie zastanawiając się długo wstałem z kanapy i poszedłem do kuchni się czegoś napić. Rose przyszła za mną i złapała mnie za nadgarstek.
- Co? - mruknąłem wyrywając go jej.
- Spójrz na mnie i powiedź kim dla Ciebie jestem.
Kolejną ofiarą.
- Nie wiem Rose. A kim ja jestem dla Ciebie? - oblizałem usta.
- Mieszkasz ze mną. Jesteś naprawdę blisko mnie. Masz dostęp do mojego ciała. Całujesz mnie. Dotykasz... I nie wiesz kim dla Ciebie jestem? - jej oczy się zaszkliły.
Długo się nie zastanawiając wpiłem się w jej usta. Dziewczyna oddała pocałunek z takim samym pożądaniem, lecz po chwili odsunęła się lekko ode mnie i patrząc mi w oczy szepnęła:
- Kim?
- Nie wiem.. - szepnąłem odwracając wzrok.
- Okay.. - mruknęła zrezygnowanie opierając swoją głowę o mój tors.
- Przepraszam. - Nie chcąc jej więcej dołować, odszedłem na górę.
Wszedłem do jej sypialni i usiadłem na łóżku. Schowałem twarz w dłonie i odetchnąłem głośno, zastanawiając się co robić dalej. Myślałem dłuższą chwilę, gdy usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła z dołu. Zerwałem się biegnąc na dół. Wpadłem do kuchni i zobaczyłem Rose zbierającą kawałki szkła z podłogi.
- Zostaw to. - mruknąłem i wziąłem szczotkę i zmiotkę, po czym zacząłem to zamiatać.
Dziewczyna wstała i oparła się rękami o zlew głęboko oddychając. Zamiotłem wszystko i wsypałem kawałki szkła do śmietnika. Rose stała z zamkniętymi oczami, widziałem, jak jej ciało lekko drży.
- Co jest skarbie? - mruknąłem i podszedłem do niej, owijając ją ramionami.
Dziewczyna odchyliła głowę opierając ją o moje ramię.
- Nie wiem. - szepnęła.
- Spokojnie. - mruknąłem.
Po krótkiej chwili brunetka odwróciła się ciałem w moją stronę i oblizała usta. Niepewnie podniosła wzrok i spojrzała mi w oczy. Lekko podniosłem brew, tym gestem pytając co jest.
- To naprawdę nie byłam ja.. - mruknęła ciągle patrząc mi w oczy.
- Wyjaśnimy to z Tonym. - mruknąłem.
- Okay. Dzwonimy, czy jedziemy? - zapytała odgarniając kosmyk włosów.
- Jak wolisz. - oblizałem usta.
- Dzwonimy. - mruknęła wyjmując telefon ze swojej tylnej kieszeni spodni. - Włączę głośnik. Ty się nie odzywaj. - powiedziała wybierając numer Tonyego.
- Okay. - mruknąłem, słysząc głos chłopaka.
- Hej Rose. Co jest?
- Cześć Tony. - mruknęła. Było wyraźnie widać, że jest na niego zła. - Jak tam Twoja dziewczyna?
- Co? Skąd wiesz? - mruknął.
- No wiesz.. Ciężko nie zauważyć, gdy namiętnie obściskujecie się przed biurem.
W słuchawce zapanowała cisza.
- Jesteś zazdrosna? - usłyszeliśmy po chwili ciszy.
- Ta, chciałbyś. Dobra, do jutra. - powiedziała i zakończyła połączenie.
Oblizałem nerwowo usta. - Okay, teraz Ci wierzę.
Dziewczyną głęboko wciągnęła powietrze powstrzymując się od komentarza. Odłożyła telefon i mocno się do mnie przytuliła. Wziąłem ją na ręce i poszedłem do salonu..
~*~
Hej wszystkim. :) W końcu mamy ferie, więc wzięłyśmy się za rozdział. Jak zwykle znowu przepraszamy, że DOPIERO teraz, ale powinniście nas zrozumieć. Mamy nadzieję, że spodoba się Wam to, co napisałyśmy. :) No i oczywiście czekamy na Wasz najcenniejsze opinie na świecie w postaci komentarzy. :)
Do następnego. xxx
Rose. ♥